Na scenach całego świata


„… wraz z nazwiskiem Modjeskiej musimy zamknąć wielkie kreacje Lady Makbeth, dopóki nie zjawi się nowa gwiazda na nieboskłonie teatralnym. Pomimo wielkich sukcesów w różnych sztukach Modjeska jest zasadniczo aktorką szekspirowską.”

                                                                       Charles Wingate

 

18 lipca roku pańskiego 1850 był niemalże sądnym dniem dla Krakowa. W okolicach Młynówki Królewskiej, w czwartkowe południe ogniem zajęły się młyny. Pożar tego upalnego dnia rozprzestrzeniał się wyjątkowo szybko i wkrótce dotarł do rynku, ulicy Grodzkiej aż po kościoły Dominikanów i Franciszkanów.

Ten dzień 18 lipca był prawie dniem sądu Bożego. Dym i płomienie osiadały nad całym miastem i zasłoniły przed wzrokiem całe niebo… Wicher szalał, niosąc palące się głownie, gonty, iskry i zasypując nimi dachy domów… i rozrzucając to zarzewie aż na pola od miasta odległe… Trzask palących się gontów, huk upadających dachów… płacz, krzyk, lament ludzi unoszących w popłochu co kto mógł w nagłości z rzeczy swych pochwycić… wołanie ludzi ratujących: wody!… wody!… było to tak okropne, że przechodzi możliwość opowiedzenia lub opisania… i nie wyobrazi sobie tego nikt, kto naocznym nieszczęścia tego nie był świadkiem.” Jak opisał o Ambroży Grabowski.

Płomień trawił miasto aż do 22 lipca, kiedy to spadł deszcz ulewny i tym pomógł mieszkańcom gaszącym płomienie. Wiele osób wówczas ucierpiało, wiele zginęło, inni stracili wszystko, co mieli. Wdowa do starszym od niej o trzydzieści lat kupcu krakowskim Szymonie Bendu- pani Józefa z Miselów Bendowa utraciła wszystko na co pracował jej zmarły mąż, a co otrzymała w spadku. Dwie krakowskie kamienice, z których czynsze pozwalały utrzymać jej dom i rodzinę. A rodzina do utrzymania dla samotnej kobiety, nie posiadającej stałej pensji była dużym wyzwaniem. Bendowa miała na utrzymaniu trzech synów po swym mężu oraz nieślubną córeczkę, wówczas dziesięcioletnią- Jadwigę Helenę.

Helena urodziła się 12 października 1840 roku, w kamienicy na rogu ulicy Grodzkiej i placu Dominikańskiego. Mimo, iż bardzo kochana przez matkę wychowywana była początkowo na podkrakowskiej wsi wraz ze swą młodszą siostrą Józią. Przyczyna była prosta. Urodzona 4 lata po śmierci legalnego męża swej matki. Nazwisko i ojcostwo daj Helenie- Michał Opid- aplikant do Senatu Rzeczypospolitej Krakowskiej i artysta muzyk z zamiłowania. Ale ludzie gadali, że ojcem faktycznym Heli jest książę Eustachy Sanguszko z Gumnisk. Zarówno on jak pan Opid byli urzeczeni wdziękami i kobiecością wdowy Bendowej, ojcostwo Opida jeśli chodzi o młodszą córkę było już na wskroś jasne. Mimo, iż sam będąc w legalnym związku to mieszkał u Bedwowej, jej trzema synami, dwiema wspólnymi córkami i swoim synem Adolfem. Rodzina po utraconym majątku, nie należała do zamożnych. Pani Józefa prowadziła coś na kształt kawiarni czy mleczarni, gdzie pomagały jej dzieci. Mała Hela podawała tam klientom mleko i kanapki z serem. Mimo trudów życia, ubóstwa i wymieszania dwóch rodzin, atmosfera w domu była na wskroś pozytywna i wesoła, wręcz artystyczna. Opid grał na instrumentach wszelakiego rodzaju wtórował mu Szymon, dwaj bracia Heli: Józef i Feliks urządzali teatr domowy, zaś najmłodsi: Helena, Józia i Adolf stawali się widownią. Niestety matka nie pozwalała być aktorkami swoim córkom.

Jednak sielanka nie trwała długo. Gdy Helena miała lat 14 zmarł przyjaciel jej matki, osiągnąwszy dojrzałość obaj starsi synowie zostając aktorami krakowskiego teatru przy placu Szczepańskim, wyprowadzili się z domu. Bracia starali się utrzymać choćby odrobinę artystycznej atmosfery w matczynym domu, toteż nadal urządzali domowe spektakle, przy których cała rodzina odrywała się od szarości biedy i dnia codziennego. Kiedy Feliks, jako aktor, uzyskał już uznanie na krakowskich deskach i wśród tutejszej publiczności zapraszał rodzinę na swoje spektale. Helena po obejrzeniu „Córki pułku” i „Syreny Dniestru” wróciła do domu oszołomiona. Była pod takim wrażeniem, że całymi dniami odśpiewywała zapamiętane arie z tych oper.

Pewnego dnia Feliks przyprowadził do domu matki, swego przyjaciela- Gustawa Zimajera. Był to osobnik o niekoniecznie kryształowej osobowości, a tym bardziej przeszłości. Tkwił w nieudanym małżeństwie, które rozpadło się wkrótce po poznaniu wdowy Bendowej. Drobny urzędnik austriacki, w randze podoficera, zajmujący się z ramienia władz sprzedażą podkrakowskich gruntów, czyniąc to nie do końca zgodnie z obowiązującymi przepisami trafił na krótki okres do więzienia. Wkrótce po spotkaniu z wdową, ten pewny siebie karciarz, zajął miejsce zmarłego pana Opida. Szybko jednak zainteresował się młodziutką, wówczas czternastoletnią Heleną, odczekawszy kilka lat, zamienił matkę na córkę, z czym pani Józefa zmuszona była się pogodzić.

W tym samym czasie, całkiem przypadkiem Feliks usłyszał deklamującą samą do siebie Helenę fragmenty „Marii” Antoniego Malczewskiego. Zachwycony brat zapytał wprost”

– Chcesz być aktorką?- na co zawstydzona siostra nie umiała odpowiedzieć, a ten za raz dodał- Kto Cię uczył deklamacji?

– Nikt- odpowiedziała dziewczynka.

Teraz miała nastąpić w życiu tej małej niewiasty rzecz przełomowa. Feliks, postarzając siostrę o lata, zorganizował spotkanie z divą ówczesnych scen polskich panią Józefą Antoniną Radzyńską. Mała Hela na spotkaniu u divy, na trzęsących się nóżkach i drżącymi ustami wydeklamowała ten sam fragment „Marii”, zaśpiewała jakąś wiejską rubaszną przyśpiewkę, czym rozbawiła do łez wielką aktorkę. Następnie, otrzymała niewielki skoroszyt oprawiony w bibułę.

– Masz i wyucz się partii zakreślonych na czerwono, potem przyjdź na pierwszą lekcję jakiej         Ci udzielę- skwitowała całe spotkanie diva, co natchnęło dziewczynkę niezmierzoną nadzieją do swych umiejętności. Jednak, gdy ta mała domowa aktoreczka, marzyła o Słowackim czy Mickiewiczu, otrzymała do nauki naiwną komedyjkę. Tą sztuką były „Papugi naszej babuni”. Podczas pierwszej lekcji, z uwagi treść tekstu i brak powagi w samej jej treści, Helena nie była w stanie się powstrzymać od śmiechu. Niezadowolenie tak sławnej aktorki osiągnęło zenitu, skwitowała tę lekcję Feliksowi jednym zdaniem:

            „- Mała nie ma ani krzty talentu! Poza tym jest krnąbrna i nie ma szacunku do sztuki.”

            Po tej okrutnej krytyce, szczęśliwa mogła być tylko przyszłej aktorki, która stanowczo sprzeciwiała się takiej drodze życiowej swej córki. Ona znająca ciężki żywot kobiety w XIX wieku, wdowie, z dwiema nieślubnymi córkami, nie mogła pozwolić, by jej ukochana córka wybrała zawód, który nie cieszył się najlepszą opinią społeczną. Żeby osiągnąć pozycję jaką miała niedoszła nauczycielka Heli trzeba było przejść przez wiele upokarzających momentów, niestosownych dla panien z dobrych domów, kabaretów i innych tego typu nieprzystojnych rozrywek, a mimo wielu wyrzeczeń sława i pozycja przychodziły rzadko. Jednak była jedna osoba, która w ten talent wierzyła- to Zimajer. To on początkowo w domu przyjął funkcję nauczyciela młodych Heleny i Józi. Nic więc dziwnego, że uczył ją niemieckiego, dostarczał książki, rozbudzał zdolności i podsycał zainteresowania, a w czasie wolnym przegrywał w kary w krakowskich lokalach. To właśnie Zimajer prowadzał ją do teatru na „Intrygę i miłość” Friedricha Schillera. Tragiczną opowieść o miłości niemieckiej mieszczki do arystokraty, sztuka na podstawie, której Verdi napisał operę, a której główna bohaterka- Luiza, będzie Helenie towarzyszyć przez całe artystyczne życie. Zimajer wiedział co robi prowadząc ją na ten schilerowski dramat, niczego innego nie pragnął jak uczyć z niej aktorkę niemiecką, język polski był wówczas zupełnie nie znany i nigdzie urzędowy, trzeba było posługiwać sie językami narodów by być kimś i wyjść z prowincji. Dokonał swego. Pierwszy stopień schodów został pokonany. Helena następnego dnia zakupiła sobie niemieckie wydanie „Kabale und Liebe” i ze słownikiem w ręku je przetłumaczyła, tłumiąc miłością swą do Schillera- nienawiść do języka okupanta. Powoli rozbudzał w niej miłość do teatru, choć szczerze powiedziawszy miłość ta tliła się gdzieś w jej sercu on ją na nową wskrzesał, przy okazji rozbudzał też miłość do samego siebie. Młoda, nastoletnia dziewczyna i on trzydziestoleni pan Gustaw, wywierali na siebie wpływ magnetyczny. Kiedyś przypadkiem znalazł kartę jej autorstwa z początkiem niewielkiej nowelki, przeczytał:

„W lat zaraniu ujrzała go. Zdał się jej posłańcem. Oczy jego utkwiły w jej pamięci na zawsze. Pod jasnym płomieniem jego wzroku spłoniła się cała; była tak młoda- miała lat czternaście. Lecz starsze nad lata uczucie w jej łonie zamieszkało. Krew z lic spłonęła do serca i duże czarne oczy bladej twarzyczki ku niemu uciekały.”

Miał pewność. Przeczytał to i wiedział, że młoda Helena obdarzyła go uczuciem płochym, acz niezmiernym. A swoją drogą, dodrze że poszła ku aktorstwu a nie nowelistyce.

Minęło kilka lat. Zimajer siedząc w krakowskim handelku, po wypiciu kolejnego piwa i nie licząc przegranej w karty wiedział, że musi podjąć decyzję. Zamienić matkę na córkę i uciec z Krakowa. Bedzie musiał to wytłumaczyć wdowie Bendowej i zatroszczyć się o młodziutką Opidównę. Były łzy, ubolewania i nie obyło sie bez scysji. Helena w wieku lat 20 spodziewała sie jego dziecka. Matka musiała ustąpić i pogodzić się z losem. Ale kochając córkę nie zostawiła jej samej. W obawie przed skandalem musieli, za namową starszych braci uciekać z Krakowa. Gustaw, brzemienna Helena, Bendowa oraz nastoletnia już Józia, przenieśli się do Bochni.

W Bochni Helena występowała na deskach amatorskiego teatru rezydującego w tamtejszym kasynie. Właściwie nie było to kasyno jakiego byśmy się dziś spodziewali, cos na kształt piwialni, kasyna, domu kultury i i miejsca schadzek. Za gong zapraszający na przedstawienie służył dzwonek wypożyczony z pobliskiego kościoła. Grała w małych jednoaktówkach, drugoplanowe role odgrywał Gustaw, matka i młodsza siostra. Matka stawała na scenie, na która wcześniej nie chciała wpuścić córki. Helena grała niemalże codziennie: „Białą Kamelię”, „Primadonnę czyli mleczną siostrę”. Za każdym razem z tą sama tremą, z tymi samymi trzęsącymi sie nogami, półzamkniętymi ustami i za każdym razem z pełnym lokalnym triumfem. W końcu wystawiono coś nieco większego: „Okno na pierwszym piętrze” Józefa Korzeniowskiego o wiarołomstwie małżeństwa, do którego zaangażowano miejscowych w tym syna bocheńskiego aptekarza. Dochód przeznaczono dla sierot i wdów po wybuchu w kopalni soli w Bochni. Sukces pełny. Helena Opid ulubienicą Bochni! Jednak zyski były marne, brak stałej gaży, narażenie na datki publiczności nie zabezpieczały bytu kilkuosobowej rodziny. Hela poddawała sie ekstazie na amatorskiej scenie, a Zimajer myślał mniej romatycznie, w sposób bardziej wyrachowany.

Gustaw miał wspólnika, nijakiego pana Łobojke, mężczyznę przedsiębiorczego o różnych kontaktach w krakowskich urzędach.

– Słuchaj pan- powiedział Łobojko do Gustawa- ona za duży talent, a na tym można zarobić.         Dziś licencję na otwarcie objazdowej trupy teatralnej nie trudno. Ja wszystko załatwię, pan          zajmie sie resztą a Helena jest kochana przez wszystkich i będzie grała. Tylko….

– Tak?- sptała Zimajera.

– Wiesz Pan jacy są ludzie, zwłaszcza w Krakowie. Pan i Helena… musicie miec to samo n               nazwisko. Ale ja juz je mam. Gustaw i Helena Modrzejewscy.

Łobojko pojechał z Zimajerem do Krakowa, licencja została zdobyta w ciągu jednego dnia i wydawało się wszystkim, ze przed nimi nowe życie.

Pierwszym miastem, w którym zespół okrzepł i nabrał ogłady był Nowy Sącz. Po niespełna dwóch miesiącach od uzyskania licencji wystawili tam swoja sztukę. Zdobyli utalentowanego reżysera Lucjana Ortyńskiego, nazwali się „Nowosądeckim Towarzystwem Artystów Sceny Narodowej”. Aż ukazała sie pierwsza recenzja gdy występowali w stolicy Galicji- we Lwowie. Recenzja nie byle gdzie bo w samym „Dzienniku Literackim”.

„… wspomnę o niezaprzeczonym talencie pani Modrzejewskiej, która chociaż walczy jeszcze dotąd z trudnościami swojego zawodu, przy pracy i staranności, jaką sie każde jej wystąpienie odznacza może z czasem być ozdobą najpierwszej sceny…”

Młoda Helena tułająca się na wozie z trupa artystów, zajmująca się kilkumiesięcznym Rudolfem, który w czasie prób i przedstawień pozostawał pod opieka matki otrzymywała już poklasku ubogich z remizy, lecz pochwalnych recenzji w pismach, jakbyśmy to określili, branżowych. A to już coś. Helena od kilku miesięcy znana jako Modrzejewska nie mogła narzekać na brak pracy. Z ta sama pasja oddawała sie przygotowywaniu ról i ich opracowywaniu. Trupa docierała z występami po najdalsze zakątki Galicji, wystawiali w samborze, Brodach, Rzeszowie. W kwietniu 1862 roku mając połtorarocznego Rudolfa, powiła Zimajerowi córeczkę Marylę. Stało sie to w dwie godziny po jej występie w piecioaktówce. Przez kolejne dziesięć dni po porodzie nie schodziła ze sceny, była jedyna podporą wędrownego teatru, liczącego juz teraz ponad 30 osób. Właśnie tam zauważona została przez delegata dyrekcji teatru lwowskiego gdy wcieliła się w rolę Klary ze „Ślubów panieńskich” hrabiego Fredry. Było to w kwietniu 1862 roku. A ten? Po przedstawieniu powiedział, że jeśli zdecydowałaby się na stały angaż w teatrze lwowskim to jego drzwi stoją przed nią otworem. Modrzejewska zaczynała pojmować, iż wędrowna grupa to dla niej już za mało. Miała 22 lata. Po nic nie znaczącej Bochni, objazdach po małych mieścinach stanęła przed nią otworem stolica austriackiej prowincji. We wrześniu zadebiutowała we Lwowie, podpisała kontakt w charakterze wodewilistki. Czy to była pełnia szczęścia? Zupełnie przeciwnie. Po lwowskich występach pisała do matki nadal mieszkającej w Bochni:

„… artystki mnie nie cierpią, chociaż od zawarcia kontraktu bardzo pogrzeczniały i uśmiechają sie do mnie, ale każdy ich uśmiech fałszywy, każda śmiejąc sie do mnie myśli w duszy: żeby Cię diabli porwali. Szczególnie nie w smak im poszła recenzja o „Karlinskim”; zaraz sie pytały i robiły wyrzuty dyrekcji: czemu to lub owa nie grała? Czemu akurat Modrzejewskiej dano tę rolę? Dlaczego nareszcie o niej piszą?- przecież są inne, lepsze, a o nich nie wspominają tak często. Dlaczegóż Modrzejewska, bawiąc tak krótko we Lwowie, ma juz cztery recenzje? I zaraz domysły różne tworzą. Ale to wszystko mnie ani grzeje ani ziębi, bo Gustaw wszystkimi sie ogryza, a ja zawsze grzeczna i politykuję. Odpłacę im kiedyś za wszystko z procentem.”

Helena wtedy nie wiedziała jak wysoki to będzie procent, koleżanki się nawet nie spodziewały. Ale póki, co znosiła z pokorą swe artystyczne niedole. Cóż cena być może musi być wysoka. Primadonna grupy nowosądeckiej, teraz niczym panna nikt w teatrze lwowskim.

mod 3

Wśród płaczów jakie wywoływały u niej zawistne koleżanki, jedynie Aniela Aszpergerowa koiła jej rozterki. Pani Aszpergerowa była divą lwowskiego teatru, najważniejszą w nim dramatyczną aktorką. To ona poleciła Helenie, by ta uszyła sobie zwiewną tunikę z pomarańczowego jedwabiu z szytymi wstążkami brązowej gazy i w takim to kusym stroju zadebiutowała w roli Skierki w „Balladynie” Słowackiego. Mimo docinków koleżanek o hańbiącym stroju, mimo tremy, Helena oddała się roli, odnosząc pełny sukces.

Tymczasem wybuchło powstanie. Był 22 styczeń 1863 roku. Jej pokrewna dusza pani Aniela niebawem trafi na rok do więzienie za działalność konspiracyjną. Młoda aktorka mimo, iż początkowo swój udział w walce czuła, jak to określiła:

„… na przekór grozie i rozpaczy, w które biedny kraj został wtrącony, teatry stały otworem i i to było bardzo słuszne, bo nieszczęśni ludzie udający się na pole bitwy, mieli przynajmniej parę chwil rozrywki, zanim przychodziło im złożyć swoje młode życie w obronie ojczyzny.”

Powstaniowa rzeczywistość, układy we lwowskim zespole i przytłaczająca atmosfera spowodowany, że Modrzejewska podjęła decyzję o porzuceniu stolicy Galicji. Wyjechała do Stanisławowa. Otrzymawszy tam większą gażę liczyła na spokój. Los jednak był niepewny. Zimajer coraz więcej i częściej przegrywał w karty, ona z dwojgiem maleńkich dzieci, młodszą siostrą, matką, niańką i dzieckiem niańki nie była w stanie pogodzić mnogości ról jakie zaczęło narzucać jej Zycie i ról narzucanych przez scenę.

„Dni nie do mnie należą, ale za to noce są moje. Gdy wszyscy śpią, idę do okna, otwieram je i wpatruję się w światło księżyca i noc, gwiazdami zasłaną… Dokąd wiedzie mnie liche życie moje? Co się ze mną stanie.”

Ale w niedalekich Czerniowcach dyrektorem stałej sceny teatralnej został przyjaciel z nowosądeckiej wędrownej trupy- Lucjan Ortyński. Zrazu zawezwał Modrzejewską proponując jej angaż. Cała menażeria rodzinna udała się za Nią, wraz z nieodłącznym, jeszcze dobrze rachującym, ale już uzależnionym od Heleny- Zimajerem. Pojechali za nią również trzej bracia Bendowie by zasilić tamtejszą scenę. W stolicy Bukowiny, w kwitnących Czerniowcach Helena na powrót stała się gwiazdą. Co wieczór wiwatowały tłumy, gromkie oklaski i owacje na stojąco. Wszystko o czym marzyła. Czytała, głosiła tu na scenie Schillera, Słowackiego, Korzeniowskiego, Fredrę, francuskie romanse, a nawet śpiewała operetki. A to widowni nie tylko polskiej, bo przychodzili tu Niemcy Żydzi, Rumuni i Mołdawianie. Zimajer korzystał z dobrodziejstw jakie niosły sława i zarobki zony i nadal posługiwał się nazwiskiem Modrzejewski. W swój wyuczony i wyrachowany sposób poznawał różnych wpływowych ludzi, dzięki jednym mógł załatwić coś drugim. Wiodło mu się nawet w kartach. W październiku Ortyński zaniemógł i nie był w stanie kierować teatrem, dzięki wpływom i pewnej niezależności finansowej Zimajer jako Modrzejewski objął stanowisko teatru polskiego, a w miesiąc później również niemieckiego. Pani Helena nie dość, że była pierwszą damą tutejszej sceny to również panią dyrektorową. Gdyby to się zadziało we Lwowie, przed powstaniem. Ale cóż jeszcze nic straconego, procenty w odpłaceniu koleżankom jeszcze urosną. Kiedyś, po jednym z przedstawień zapytano ją:

„- Frau Moczejeffska, Pni koniecznie powinna grywać w naszym języku. W tym       niezrozumiałym języku Pani nie może grać nigdzie indziej poza tym krajem.”

Grać na światowych scenach to byłoby coś, ale właśnie język. Nie znała angielskiego, języka Szekspira, francuski, tylko jako tako, ale po niemiecku? Nie! Była patriotką, nie mogła i nie chciała grać w języku zaborcy. Zimajer był zupełnie innego zdania, nie miał takich odczuć jak Helena. Usilnie namawiał do występu w teatrze niemieckim. Udało mu się. Powierzył jej niedużą rolę w spektaklu „O wodzie i chlebie”. Helena rolę przyswoiła. Jednak w dniu premiery otrzymała anonimowy liścik. Rozwinęła spokojnie zwitkę papieru. Przeczytała. Omdlała. Z reguły od zawsze borykała się z tremą, tym bardziej przed premierą. Tego dnia miała więc pełno prawo do zdenerwowania. Ale ona zasłabła. Zimajer podniósł kartkę papieru na której widniał napis:

„A myślałem, że jesteś Polką.”

Jakich czas po tym omdleniu dochodziła do siebie, premierę od razu odwołano. Ale Modrzejewska nigdy nie zagra w języku niemieckim. Ale mimo wszystko Gustaw widział tylko taką drogę do jej kariery i ich pieniędzy. Nie przestawał w swych staraniach. Zabrał Helenę do Wiednia, do teatru i opery, na Schillera oczywiście. Wielokrotnie powtarzała wizyty w Galerii Luksemburskiej. Napawała się dziełami sztuki, które tam ujrzała. Jej znajomość tej dziedziny w uwagi na braku w wykształceniu, ograniczała się jedynie do tego, co mogła zobaczyć w Krakowskich kościołach, Wawel prawie nie istniał, muzeów nie było, a teatr miejski Krakowa nie był nawet w planach. Tam też podjęła pewien zamiar, narodził się w jej głowie plan. Mimo, iż damy ze scen teatralnych były uwielbiane i podziwiane to aktorstwa nie brano wówczas na poważnie, nie brano za jakikolwiek gatunek sztuki. Ona, 25 letnia Helena Modrzejewska postanowiła w tym zawodzie osiągnąć to, co w swych dziedzinach osiągnęli artyści widoczni w galerii. Z pomysłem swym nie podzieliła się z nikim, a już na pewno nie z Gustawem do którego od dawna nic nie czuła, jej młodzieńcza miłość wygasła, a łączyły ich tylko dzieci i interesy. A młodszą od niej o całe 5 lat Sara Bernhardt zachwycał się cały Paryż. Musiała myśleć trzeźwo. Mimo wszystko, by nie ujawnić swych planów zgodziła się na proponowana przez Gustawa wizytę u jednego z dyrektorów teatrów wiedeńskich. Nie czuła żadnej tremy, skrępowania, wiedziała, że jej przyszłość leży nie w niemieckim lecz w językach Szekspira i Moliera. Nie przemówiła do niej sugestia angażu w Wiedniu po uprzednim wzmocnieniu głosu do ról tragicznych i podszkoleniu języka. Helena wiedziała już co chce osiągnąć i uczyni to za wszelką cenę.

Wrócili do Czerniowców. O sielance nie było już mowy. Zimajer był nie zbyt szczęśliwy z faktu, iż Helena nie chciał grywać po niemiecku, oddalali się od siebie coraz bardziej. Był początek 1865 roku. Pewnej nocy zmarła ich trzyletnia córka- Marylka. Helena pogrążyła się w rozpaczy. Była w tak dużym szoku, że uciekając od tragedii nie odwołała wieczornego występu . Potem dopiero stwierdzi, że o konieczność przeistaczania Się każdego wieczoru w kogoś innego, zakładanie cudzych masek, stawanie się innymi osobami i całych ich wnętrzem nie pozwoliła jej ulec katastrofalnej rozpaczy. Małą Marylkę pochowano na cmentarzu w Czerniowcach. Cały tragizm tej śmierci polegał na tym, że Marylka zachorowała na zapaleniu mózgu podczas gdy rodzice byli w Wiedniu. Powiadomiony o śmierci ojciec dziecka, sam nie powiadomił matki.

Nastały ciężkie czasy w Czerniowcach. Mimo, iż stolica Bukowiny uwielbiała Modrzejewską, jej samej żyło się tam coraz gorzej. Zamknęła sie w sobie. Trenowała między spektaklami, a próbami, ćwiczyła tembr głosu, jego siłę, oddech. Nie dawała nic poznać po sobie, że zamierza swe pragnienia urzeczywistnić. Jeśli chodzi o Zimajera to diametralnie, wręcz całkowicie zmienił swój stosunek do towarzyszki. Prawdopodobnie nigdy jej nie kochał, kochał jej talent i możliwość zarobkowania na nim. A że nie był zbyt ambitny to, to co otrzymywał w zamian w Czerniowcach zaspokajało jego finansowe popędy, całkowicie już odsuwając na bok, wręcz negując jej międzynarodowej kariery, choćby niemieckiej. Po śmierci córki ujawniła sie cała brutalność jego natury. Coraz więcej pił, posuwał się do zniewag i obelg. Czuła sie cynicznie eksploatowanym narzędziem w jego rękach, której mimo trudów kazał grać spektakle każdego wieczoru, w której miłość do dramatów wyśmiewał narzucając proste komedyjki. Coraz namiętniej grał w karty. Pił i grał. Raz przegrywał, raz wygrywał. W pewnym momencie posunął się zbyt daleko. Zaczął swoim kompanom umożliwiać intymne spotkania z Heleną by za wygrane móc spłacać komorne, remontować dach teatru lub zapewnić nową kurtynę. Zaczynało być już nie do zniesienia. Cierpiała. Mimo, iż próbowała wszystko zakłócić miłością do syna i pracą nad techniką głosu, oddawała się w nierzeczywisty świat to znalazła powiernika w swych cierpieniach. Brata- Feliksa Bendę, z którym nader ostrożnie musiała wymieniać korespondencję.

Był ciepły, wręcz upalny lipcowy wieczór 1865 roku. Na miejscowych afiszach zapraszano na „Gabriela de Belle- Isle” według Aleksandra Dumasa. Nie była to premiera. Modrzejewska juz kilkakrotnie odegrała tę rolę. Zimajer zdecydował sie ją wystawić gdyż dramaty z czasów kardynała Richelieugo wzbudzały zainteresowanie. Ale dziś bramy teatru miejskiego były zamknięte. Nikt nie starał sie nawet przeprosić widzów, Dyrekcja „Hotelu mołdawskiego”, bo tak nazywała się scena była nie obecna.

– Gdzie jest Modrzejewska? Gdzie występ?

– Podobno popełniła samobójstwo.

Różne głosy słychać i pytania na ulicy i ani jednej odpowiedzi. Zimajera tez nie było.

Owego dnia potajemnie przyjechał po nią Feliks. Ona zabierając tylko Rudolfa, uciekła. Wyszła jak stała. Ogołocona z dumy i bez grosza, na które to grosze pracowała dla Zimajera od lat. Pojechała prosto do Krakowa, gdzie brat juz jej zagwarantował engagent w krakowskim teatrze. Zimajer szalał, próbował gonić, złapać. Nie zdołał. Jednak w Krakowie dyrektor teatru niejaki pan hrabia Adam Skorupka postarał sie o ochronę policyjną dla Heleny.

Helena powitała Kraków w kwietniu, zamieszkała z bratem i matką. Niemalże od razu rozpoczęła próby. Krakowską sceną wraz ze Skorupką, Stanisław Koźmian, związany prywatnie z przyszłą rywalką, heroiną teatru przy placu Szczepańskim- Antoniną Hoffmanówną.

Po kilku miesiącach, w październiku 1865 roku miała swój upragniony debiut. Wystąpiła w „Salomonie” Wacława Szymanowskiego. Wierszowanym utworze opowiadającym o konflikcie chrześcijańsko-żydowskim w XVI wieku. Odegrała niezwykle dramatyczną rolę- Sary. Antoni Kłobukowski, reporter i recenzent „Czasu”, jednego z bardziej liczących się pism w Galicji po spektaklu napisze:

„… wystąpiła po raz pierwszy na naszej scenie pani Modrzejewska, krakowianka, z domu Bendówna, dotąd od lat trzech czy czterech grywająca tylko po scenach prowincjonalnych. Pani Modrzejewska przedstawiła się od razu jako artystka, z jaką nie łatwo spotkać się i na scenach wielkich stolic, artystka, która przy pracy i pod światłym kierownictwem stanąć może w pierwszym rzędzie.”

Tej pracy, o której pisał Kłobukowski będzie bardzo wiele, a mentorem Heleny stanie się doświadczony warszawskimi scenami, sprowadzony do Krakowa na kilka miesięcy Jan Tomasz Jasiński. Po kolejnych rolach, a zwłaszcza po „Barbarze Radziwiłłównie” według Felińskiego stała się niejako drugą po Hoffmanównie heroiną. Publiczność krakowska podzieliła się na dwa obozy- jedni uwielbiali Antoninę, inni Helenę. Mimo, iż wielbiona jej pozycja towarzyska była marginalna. Stara Bendowa dla podreperowania budżetu, urządzała w domu lekcje tańca dla młodzieży, przez co Helena traciła wiele cennego czasu. Jako, że matki dziewcząt bały się je puszczać na lekcje do domu aktorki, to zawsze przeważali tam chłopcy, tym samym Modrzejewska musiała brać w nich udział w roli tancerki. Sytuację, na krótko tylko, poprawiło zaproszenie na jour fixe dla pań, do najprzedniejszego wówczas domu: „Pod barany”. Zapraszała sama hrabina Zofia z Branickich Potocka. Salon hrabiny Arturowej odwiedzali najznakomitsi, na specjalne zaproszenia. Arturowa Potocka była najznakomitszą kobietą ówczesnego Krakowa, głosem w sprawie kultury wyrocznią w towarzystwie. Na organizowane przez nią fixy nie każdemu było dane trafić. Aż tu nagle młoda mieszczka- aktoreczka. Zapewne mówiono na mieście o tej wizycie, ale nie podniosła ona towarzyskiej pozycji Heleny. Cóż brak licznych zaproszeń Helena zastępowała ciężką pracą nad rolami.

W styczniu 1866 roku miała zmierzyć się ze swoją największą konkurentką. Na krakowskich deskach wystawiono według dramatu Friedricha Schillera „Don Karlosa”. Królewską żonę Elżbietę Walezjuszkę zagrała sama Hoffmanówna, zaś odtwórczynią jej damy dworu, księżniczką Ebolą obrano Modrzejewską. Swoją grą przyćmiła całkowicie postać królowej i od tego czasu będzie uznana za najlepszą aktorkę krakowskiej sceny. Jednakże w czasie spektaklu zdarzył nieszczęśliwy incydent dla Modrzejewskiej, który odbije się na aktorce przez następne cztery lata. Za kulisy, niepostrzeżenie wtargną Zimajer i podstępem porwał małego Rudolfa i wywiózł w nieznanym nikomu kierunku. Zimajer, jak wiadomo, był wyrachowany, w też czasie za żonę pojął młodziutką, piętnastoletnią mieszczkę, sam nadal używał nazwiska Modrzejewski, więc i młoda żona miała na nazwisko Modrzejewska, a ich córka otrzymała na imię Helena. Co więcej, swą nową zonę kształcił w kierunku aktorstwa. Próby odzyskania, nieskuteczne prowadziła sama Helenie ale również jej brat Feliks. Rudolf, który przebywał w nieznanym miejscu, prawdopodobnie na terenie Węgier, pozostał bez matki przez kolejne cztery lata.

Podczas gdy sprawą małoletniego zajmował się adwokat, Helena poszerzała swój repertuar. W czerwcu 1866 dyrektor Koźmian zdecydował o wyjeździe do zaboru pruskiego, dokładnie do Poznania na gościnne występy całego swojego zespołu. Pewnego wieczora, gdy Hoffmanówna zaniemogła, powierzono Helenie rolę swej imienniczki w „Panu Jowialskim” hrabiego Fredry. Helena uczyniła podczas swojego występu coć, czego zwykła była nie robić. Podczas odgrywania roli odwróciła głowę ku widowni i w loży drugiego pietra ujrzała wpatrzonego w nią młodzieńca w okularach. Ów młodzieniec, wraz ze swym kuzynem pozwolił sobie na odwiedziny aktorki w jej garderobie po zakończonej inscenizacji. Był nią oczarowany, zakłopotany, speszony, być może zakochany od pierwszego wejrzenia. Tym młodzieńcem był Karol Chłapowski. Chłapowski wywodził się ze starej arystokratycznej rodziny wielkopolskie, jego ojciec Dezydery cieszył się nie mniejszym szacunkiem niż hrabina Arturowa Potocka, jego dziadek był paziem cesarzowej Antoniny Józefy na dworze napoleońskim. Choć Chłapowski nie miał oficjalnie tytułu powszechnie nazywany był grafem lub hrabią. Od ich pierwszego spotkania Karol stał się jej cieniem, nie odstępował na krok. Pojechał za nią na turnee do Krynicy, potem do Krakowa. Wreszcie gdy Koźmian zaproponował jej urlop i wyjazd do ówczesnej stolicy Europy- Paryża celem podszkolenia się w repertuarze francuskim, wyruszył razem z nią. Był tam dla niej mentorem, przewodnikiem po teatrach i muzeach. Upojne chwile, mieszane z pracą nad grą i nauką mieszały się nawzajem, acz trwały zbyt krótko. Wrócili do Krakowa, gdzie Helena zaczęła się przygotowywać do upragnionych ról szekspirowskich. W Krakowie odegrała trzy: Hero w „Wiele hałasu o nic”, Ofelię w „Hamlecie”, czy Lady Annę w „Ryszardzie Trzecim”. Dwa lata przygotowywała się do roli sławetnej Julii w dramacie o tragicznych kochankach z Werony. Po raz pierwszy zagrała w tej sławetnie sztuce na gościnnych występach w Poznaniu 11 lipca 1868 roku. Wówczas nie oczekiwanie Karol poprosił ją o rękę. Odpowiedź brzmiała|: tak, nie wymagała żadnego namysłu. Ale czy kochała Chłapowskiego? Z początku chyba jedynie lubiła, imponował jej, ona go szanowała, a on szanował ją. Na początek, jak uważała, wystarczy. Prawdziwa miłość do Karola przyjdzie nieco później. Jednak samą wizją małżeństwa była oszołomiona. Swą pozycję na scenie znała dobrze i była jej pewna. Jednak stanie się panią Karolową Chłapowską rekompensowało jej wszystkie dotychczasowe kompleksy związane z rodzinnym pochodzeniem bo tak naprawdę nawet nie była pewna jakie powinna mieć panieńskie nazwisko. Jej sława dotarła do Warszawy, między dzięki zabiegom jej wielbiciela i przyjaciela hrabiego Aleksandra Przeździeckiego. Niemal równocześnie z poznańską premierą „Romea i Julii” otrzymała depeszę z Warszawskich teatrów rządowych z propozycją występów. Prezesem tej instytucji został carski pułkownik Sergiej Muchanow, były adiutant księcia Konstantego. Ten miły w ogładzie urzędnik, dobrze widziany na petersburskim dworze, sympatyzujący z Polakami był zupełnym przeciwieństwem obecnego namiestnika Kongresówki- Berga. Ożeniony był ze znaną w całej Europie panią na salonach- Marią Kalergis- uczennicą Chopina, przyjaciółką Wagnera, Liszta i Musseta, w której to kochał się młodziutki wówczas Norwid. Pani Kalergis niebawem stanie się największą przyjaciółką i powierniczką Modrzejewskiej. Teatr warszawski grające błahe sztuczki, w starym stylu, ustępował krakowskiemu teatrowi Koźmiana i potrzebował świeżego powiewu, nowych interpretacji i nowej gwiazdy. Modrzejewską zakontraktowano na 12 występów, za każdy płacąc po 150 rubli, co było wówczas stawką niezwykle wysoką, równą półrocznej gaży początkujących aktorów tej sceny. I od tej pory wszystko nabrało ogromnego pośpiechu.

12 września 1868 roku odbył się w krakowskim, barokowym, akademickim kościele pod wezwaniem Świętej Anny ślub państwa Chłapowskich. Nie było czasu ani na huczne wesele ani tym bardziej miodowy miesiąc, nie było czasu nawet na najkrótszą podróż poślubną. Następnego dnia młoda para wyruszała już na warszawską batalię. W Warszawie aktorka nie spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem w tak zwanym środowisku. W „Gazecie Warszawskiej” ukazał się bardzo niepochlebny artykuł o Helenie, piętnujący jej przeszłość, wyrachowanie w zamążpójściu za Chłapowskiego i pazerność na pieniądze, krytykując wysokość jej gaży. Autorem tego paszkwilu był Jozef Kenig, mąż heroiny warszawskich scen, pierwszej dramatycznej- Salomei Palińskiej. Ale żeby nie było tego mało, to sama dyrekcja teatru i aktorzy knuli spiski i intrygi. Modrzejewska dokładnie zaplanowała swój repertuar tuzina występów. Planem było rozpoczęcie od sztuk łatwych i przyjemnych, ukoronowaniem jej trasy miała być jedna z jej popisowych ról; tytułową w „Adriannie Lecouvreur” według Scribe i Legouvego. Niezwykle dramatyczna opowieść o kobiecie kochającej z wzajemnością Maurycego Saskiego, bohatera wojennego, ale jego kocha również wielka dama księżna Bouillon. Rywalka wysyła Adrianie szkatułkę z bukiecikiem kwiatów, ta myśląc, iż dostała bukiecik od ukochanego przysuwa go do ust. Kwiaty były zatrute Na początek Modrzejewska chciała 4 października wystąpić w roli lżejszej, łatwiej trafiającej do odbiorcy. Miała to być postać Janiny w sztuce Dumasa młodszego zatytułowanej „Pojęcia Pani Aubray”. Dzięki intrygom warszawskiej grupy plan się nie powiódł. Stwierdzono, że z uwagi na choroby aktorów, Helena może zacząć jedynie od postaci Adriany. Celowo wrzucono ją od razu na głęboką wodę, chciano by się skompromitowała. Czemu? Trzy lata wcześniej na warszawskich scenach rolę tę odgrywała słynna na cała Europę włoska aktorka Adelajda Ristori, a potem znalazła się ona w repertuarze tutejszej divy- Palińskiej. Cóż miała grać po największej aktorce i być porównywaną z tutejszą pierwszą aktorką.

Dzień premiery był wyznaczony na 4 października 1868 roku. Trema przed występem była przerażająca, nawet gorsza niż przed jej debiutem domowym przed Radzyńską. Zła prasa, plotki intrygi dodawały dodatkowych emocji. Żeby nie było dość, to widzom wchodzącym do teatru zakazano witać debiutantkę sceny oklaskami, co od lat było tutejszym zwyczajem. Helena miała sztywne nogi ze strachu. Jej bohaterki w ogóle nie ma w pierwszym akcie, pojawia się w połowie drugiego, by przez połowę piątego umierać na scenie. Wyszła. Stanęła odrętwiała. Teatr milczał, zapadła zupełna cisza. Helena zaciskała zęby. Stała. Górne loże zaczęły wiwatować i klaskać, dolne zaczęły ich uspokajać. Modrzejewska stała. Rozpoczęła monolog. Na widowni siedział pewien młody gimnazjalista, późniejszy aktor, niejaki Stępkowski, napisze on potem wspomnienie:

„Czekamy na bohaterkę. Wychodzi: cisza jak makiem zasiał. I wtedy stała się rzecz, której póki żyję nie zapomnę. Zna pan wejście Adrianny? Pierwsze jej słowa brzmią tak:

            Odejdźcie, niechaj zamkną seraju podwoje

            I niech dawny porządek zajmie miejsce swoje

Modrzejewska wybiegła na przód sceny, spojrzała w teatr… To spojrzenie! A potem z gestem królowej zwracając się do współgrających, wyciągnęła rękę. Była w tej pozie tak wspaniałą, tak wymowną, tak porywającą, była takim żywym posągiem, że ten gest zawieszony przed słowem, które wstrzymało się w powietrzu, porwał nas do szału. Zapomnieliśmy o partiach, o umowie, o święcie… Paradyz zatrząsł się od oklasków… Sztuka zwyciężyła. Jeden gest! Nigdy może tak nie rozumiałem, czym jest aktor i jaka jest siła jego sztuki.”

            Po odebraniu drugiego aktu, Helena, klęcząc w garderobie płakała ze szczęścia. Na kolejny akt wyszła już pewna siebie. Warszawską publiczność miała w garści. Po spektaklu sala na zmianę milczała stojąc lub stojąc wiwatowała. Wszyscy, łącznie z zespołem, który jeszcze dzień wcześniej knuł intrygi, gratulowali Helenie. Po Adriannie zagrała cały repertuar jaki przygotowała na warszawskie turnee. Muchanow zwiększył ilość jej koncertów i zmienił kontrakt z 12 na 20 spektakli. Mało tego zaproponował jej dożywotni angaż w Teatrach Rządowych. Istniała jednak obawa jakiego wynagrodzenia zażąda gwiazda. Na rozmowie z Muchanowem zażyczyła sobie 25 tysięcy rocznie za sezon, jednego benefisu z którego cały zysk będzie należał do niej i możliwość wprowadzania premier wedle własnych pomysłów. Cały warszawski światek władz zaborczych drżał. Bowiem kwota jaką podał Helena była równowartością zarobków premiera. Nikt jednak nie domyślał się, że Helena mówi o florenach, a nie rublach. Kwota 25 tysięcy florenów była wynagrodzeniem najlepszego ówczesnego amanta więc propozycja była jak najbardziej do przyjęcia ale Helena przekonała się, że ze swoją pozycją mogła żądać o wiele więcej. Rubel wówczas był sześciokrotnością florena. Warszawę miała w kieszeni, i to emocjonalnie i finansowo. Teraz przed nią trzy kolejne batalie. Prywatne. Miała stoczyć bitwy w Kopaszewie, Oporowie i Turowie. Jej pozycja zawodowa i artystyczna była już ugruntowana, ale bardzo niepewna była ta rodzinna, z familią od strony męża. Na gruncie społecznym jej pozycja była niepewna i bardzo delikatna. Mieszczka, aktoreczka o niepewnym pochodzeniu i zbyt burzliwej młodości, pozostawiającej sobie wiele do życzenia dla wyniosłej arystokracji. Początkowe sprzeciwy rodziny Karola dotyczące ich małżeństwa i brak choćby w najmniejszym stopniu jej, choćby w minimalnym stopniu większego pokrewieństwa zrazu stawiały ja na przegranej pozycji. Zdarzało sie, iż aktorki, artystki wychodziły za mąż, biorąc sobie za mężów panów z arystokracji z pełną nomenklaturą tytułów ale takie od razu rezygnowały ze sceny na rzecz życia cichego w ognisku domowym, Helena za żadną cenę nie zrezygnowałaby ze swojej pasji, a jedyna tą pasją była scena. Na pierwszy ogień szedł Kopaszew, urodziny u siostry Karola. Ta od początku przychylna była ich związkowi więc całość wizyty przebiegła bez zarzutów, tę sytuacje Helena potraktowała jako próbę generalną przed dwiema bataliami z najstarszymi członkami rodu Chłapowskich. Kolejnym przystankiem był Oparów, który zajmowała dziewięćdzięsięcioletnia babka Karola- pani Morawska. Owa sędziwa dama rozumiała artyzm Heleny, sama miała artystyczne zapędy ale skończyły sie one na wydaniu historii Polski- wierszem. Starsza pani z drżącymi rekami objęła Helenie mówiąc:

„Doszły mnie słuchy o tym, że prawdziwą jesteś artystką. Więc doskonal się w swojej sztuce. A może jeszcze przyjdzie chwila, że rozsławisz imię Polski poza granicami tego nieszczęsnego kraju. Ale ze sceny francuskiej naturalnie. C’est bien possible. Choć ja już tego nie dożyję.”

            Helenę fascynowała scena francuska, ale znajomość języka Volltaire’a pozostawiała wiele do życzenia. Mimo wszystko Helena wiedziała, że tę bitwę wygrała, bitwę o akceptację w arystokratycznej rodzinie dla mieszczki aktorki.

Teraz nadszedł czas największej próby. Odwiedziny u dziadka Karola- Dezyderego Chłapowskiego. Był on panem na włościach, Właścicielem olbrzymiego klasycystycznego majątku i takiego samego pałacu. Mimo osiemdziesiątki hrabia jeździł czynnie konno, brał udział w polowaniach, a w pałacu gościł od zawsze kilku franciszkanów. Wychował sie na napoleońskim dworze, był początkowo paziem cesarzowej, potem oficerem ordynansowym samego cesarza. Przez swoje małżeństwo stał sie szwagrem wielkiego Księcia Konstantego, wiec spowinowacony z samym carem, co jednak nie powstrzymało go by wziąć udział w powstaniu listopadowym- wojnie wymierzonej przeciw, bądź co bądź, własnej rodzinie. Mimo niebywałego mezaliansu jaki popełnił wnuk Karol, żeniąc się z Modrzejewską, jej talent i sława wyprostowały wszystko. Modrzejewska została przyjęta do rodziny, mimo, ze ostatnia jej bitwa przyniosła zwycięstwo, jednak mniej ostentacyjne to i tak od tej pory została, nie dość, że wielką artystką do jedną z wielkich dam. Karol szalał za Heleną. Cała familia Chłapowskich przekonała się, iż nie warto było wybijać mu z głowy szaleństwa jakie nazywało się: Modrzejewska. Ona sama triumfowała.

Na krótko wróciła do Krakowa, do tego Krakowa, który pamiętał ją jako małą dziewczynkę, w obdartych sukienkach i fartuchu podającą mleko lub kanapki z serem, jako nieślubne dziecko starej Bendowej. Górowała nad miastem, które przez długi czas. Była pierwszą aktorką Teatrów Rządowych. Nie musiała już rywalizować z Hoffmanówną, ani bać się krytyki starej Radzyńskiej, której to zaczęła posyłać upominki i kartki pocztowe. Pożegnała się z Krakowem trzema spektaklami, po czym zerwała kontrakt, co kosztowało ją 500 florenów. Odwiedziła Lwów, gdzie samą obecnością i swą pozycją odpłaciła niedawnym przyjaciółeczkom pięknym za nadobne. Wszystkie te sukcesy uwieńczył Karol, który przy współudziale adwokata odebrał Zimajerowi, młodego Rudolfa. Gustaw nie kochał raczej swego syna wyceniwszy go na 4 tysiące guldenów i zrzekając się używania nazwiska Modrzejewski. Helena od tej chwili nie wypuści już ukochanego Dolcia spod swej matczynej opieki. Miała dwadzieścia dziewięć lat, odzyskanego syna, kochającego męża, widownie u swych stóp i była pierwszą dramatyczną w Polsce. Teraz czekał ją powrót do Warszawy, gdzie mimo swej pozycji czekały na nią nie tylko wielbiciele ale i rywalki, w osobach dwóch dramatycznych heroin: Salomei Palińskiej i Aleksandry Rakiewiczowej.    

            Błyszczała w teatrze i błyszczała na salonach. Grała non stop, jednak Warszawa była większa, miała więcej publiczności. Modrzejewska dzięki temu nie musiała wychodzić na scenę codziennie jak w Krakowie, nie musiała dawać premier co 3 tygodnie, wystarczały trzy występy w tygodniu, czasem cztery. W rusycyfikowanym dawnym Królestwie Polskim, gdzie w szkołach i urzędach dopuszczalnym jeżykiem był jedynie rosyjski, teatr był jedyną formą gdzie można było pielęgnować ojczysty język, a to Modrzejewska właściwie wykorzystywała. Jej gwiazda świeciła coraz mocniej. Na każdym rogu: w sklepach, kawiarniach czy księgarniach wisiały jej portrety, oprawiane zdjęcia, figurki o różnej wielkości, do tego była przyjmowana wraz z mężem na najbardziej ekskluzywnych salonach Warszawy. Państwo Chłapowscy byli coraz częstszymi gośćmi u Muchanowów. Pani Muchanowowa- Maria Kalergis, zruszczona Niemka, greczynka po pierwszym mężu, stała się powierniczką i najbliższą współpracowniczką Modrzejewskiej, a mając olbrzymie znajomości u władzy, w tym w urzędzie cenzora przeforsowała wystawianie, nieznanego nikomu w Warszawie Szekspira. Gdy Modrzejewska chciała wystawić „Romea i Julię”, dziwiono się iż chce na scenę adaptować mało popularną operę. Ileż musiała się natłumaczyć, wyjaśniać, że to właśnie dramat był pierwszy, że Szekspir był pierwotnym twórcą. Inna historia wiązał się z „Hamletem”, gdy cenzor nie dopuścił sztuki z uwagi na zabójstwo króla, co się nie godzi, gdyż nikt nie podniósłby ręki na cara Wszechrusi. Pani Kalergis musiał tłumaczyć i kręcić, iż w sztuce zupełnie nie chodzi o sprawy państwowe, a jedynie zatargi rodzinne, które mogą się wydarzyć w każdym środowisko, nie tylko monarszym. Ale mimo wszystko udało się wprowadzić ukochanego Szekspira na deski Teatrów Rządowych. Gorzej poszło z drugim idolem- Słowackim. Dopiero po trzech latach wal o tego autora udało się wystawić „Mazepę” i to we fragmentach, i to zmieniając postać króla na księcia, a na afiszach umieszczono jedynie inicjały autora. Sztuka jednak nie przyniosła popularności, Warszawiacy nie rozumieli Słowackiego i jego dramatu. Czuła się zawiedziona brakiem patriotyzmu. W między czasie z wielkim powodzeniem nadał grała swoje popisowe: „Don Karlosa” i „Intrygę i miłość”. Chciała sprowadzić swego brata- Feliksa do Warszawy, ale zazdrosny zespół Teatrów Rządowych udaremnił przyznanie mu pełnego angażu, więc brat grywał w Warszawie sporadycznie, na występach gościnnych.

mod 4

Helena, jak niegdyś w wiedeńskiej Galerii Luksemburskiej, tak teraz w warszawskim mieszkaniu zaczęła rozmyślać o wielkich europejskich scenach. Kiedyś Zimajer, a teraz pani Kalergis namawiali ją na naukę niemieckiego i zdobycie niemieckich scen, w niej to jednak budziło wstręt i złe wspomnienia. Babcia Morawska namawiała do nauki języka Voltaire’a i zdobywanie scen francuskich, tam jednak panowała Sara Bernardth. W Warszawie występowała z włoskim amantem Tommaso Salvinim, równie zagorzałym miłośnikiem Szekspira. Myślała, że mogłaby grać po włosku ale nie było w tym przekonania. Podobnie było z rosyjskim. Helena marzyła o języku dramatów szekspirowskich, o wypowiedzi w ich oryginalności. W tajemnicy przed wszystkimi, poza samym mężem, zaczęła pobierać nauki angielskiego. Niebawem pewien Węgier podsyci jej nadzieje na występy na anglosaskich scenach, ale to za kilka chwil.

Póki co, między występami, próbami, a tajną nauką języka angielskiego państwo Chłapowscy prowadzili salon w swym warszawskim mieszkaniu, mieszczącym się przy ulicy….. Coraz słynniejsze stały się w stolicy tak zwane wtorki u pani Heleny. Bywali na tych rour fixach co znamienitsi oraz rodzące się gwiazdy polskiej kultury, przychodził Adam Chmielowski, późniejszy święty brat Albert, Henryk Sienkiewicz, Chełmoński, czy Edward Lubowski. Wtorki stały się na tyle słynne i pożądane, że Ci których nie zapraszano coraz głośniej plotkowali i zatruwali opinię o aktorce, na tyle słynne, że wręcz po cichu inwigilowane przez carską policję w obawie przed wzbudzaniem nadto patriotycznych uczuć i postaw. Do tego wszystkiego Helena była najlepiej opłacaną aktorką na terenie ziem polskich, jej gaże z sezonu na sezon rosły, co budziło zajadłą nienawiść w światku aktorskim. Sienkiewicz pisał:

„Ja to nazywam nienawiścią platoniczną. Wszędzie na świecie ludzie zazdroszczą tym, którym powiodło się w tym samym zawodzie jaki oni wykonują, ale tylko u nas w tym nieszczęsnym społeczeństwie, stają się zazdrośni o każdego, kto się wybił, obojętnie w jakim środowisku. Śpiewak zazdrości sukcesów literatowi, szewc- poecie, praczka- aktorce, malarz- politykowi.”

Wpływ na słowa młodego Sienkiewicza, z całą pewnością, miał fakt, iż literat był mocno zakochany w Modrzejewskiej, ale jest w nich wiele prawdy, i to prawdy ponad czasowej.

Złośliwości narastały coraz bardziej. Oparcie miała w mężu i pani Kalergis. Ta mecenaska polskiej kultury namówiła Helenę, aby przygotowała schillerowską „Dziewicę orleańską”, w języku autora, by wystąpić na niemieckiej scenie. Jednak w czasie jednego ze spektakli Modrzejewska omdlała na scenie i występ został odwołany. Stwierdzono u niej ostrą odmianę tyfusu. Choroba i kilkutygodniowa rekonwalescencja nie pozwoliły uczestniczyć w życiu publicznym, a tym bardziej grać. Pojawiały się nawet plotki o śmierci słynnej aktorki. Nie dość, że w wyniku tych wydarzeń Helena nigdy nie zagra Joanny D’Arc, to atmosfera wokół jej osoby stawała się coraz bardziej zagęszczona. Edward Lubowski, ten który był gościem na jej wtorkowych spotkaniach i dysputach, ten, którego jeszcze w Krakowie odprawiła z kwitkiem nie chcąc grać jego sztuk, znalazł sposób na zdobycie popularności. W poczytnym „Tygodniku Romansów i Powieści” wydawał swe dzieło w odcinkach. Powieść zatytułowaną „Aktorka”. Opisywał w niej życie młodej aktorki z prowincji odnosząc się do życia Modrzejewskiej, ubarwiając bolesne chwile z jej przeszłości, opierając się na plotce, szkalując główną bohaterkę. Wszyscy wiedzieli, że chodzi o Modrzejewską. To ją załamało. Poza tym pozostała sama na polu boju bowiem nagle zmarły jej dwie konkurentki i rywalki zarazem: Palińska i Bakałowiczowa. Zdawać by się mogło, że jako sama, święcąca jasnym blaskiem gwiazda powinna być szczęśliwa, nie musiała przecież już rywalizować. Jednak to wszystko nie tyle nie przysporzyło jej przyjaciół ile pomnożyło wrogów. Na scenie zaczęły pojawiać się coraz to młodsze koleżanki po fachu, trzydziesto kilku letnia Modrzejewska zaczęła porównywać się wiekiem do nich.

W połowie lutego 1874 roku do Warszawy, na gościnne występy, zawitał Maurice Neville. Aktor amerykański pochodzenia węgierskiego, miłośnik Szekspira, który nauczywszy się języka zrobił karierę na nowym kontynencie. Modrzejewska odgrywała na rządowych deskach główne role kobiece w szekspirowskich sztukach u boku gościa. Jak to wówczas bywało, sławetny gość grał w swoim języku, a pozostali w swoim. Według jej oceny gra Neville’a była czysta, głos piękny, a dykcja wyraźna. Jednak nie zachwycał, była bardziej dumna ze swoich miejscowych kolegów. A jednak Maurice zrobił karierę na scenach Ameryki. A co na to sam zagraniczny gość:

„Pani, jeśli ja liczę się na świecie do aktorów znanych, to cóż powiedziałoby o takiej artystce jak Pani? Wyjadę stąd wkrótce, ale nigdy nie zapomnę zaszczytu, jaki mi Pani wyświadczyła, grając razem ze mną.”

            To pchnęło Modrzejewską jeszcze dalej w jej zamiarach zdobycia scen międzynarodowych. Te zachwyty, jednak na krótko przyniosły radość, Helena coraz bardziej popadała w melancholię, apatię, wręcz w stany depresyjne. Jak głaz stał przy niej Karol i pod niebiosa ubóstwiał zakochany Sienkiewicz. Całości dopełnił rak, choroba która potrafi trawić organizm latami, a w innym przypadku niszczy w kilka tygodni. Pani Kalergis, mimo iż była po pięćdziesiątce, wciąż uważana była za piękną i pełną seksapilu. Choroba jaka ją spotkała, wymusiła posłuszeństwo wobec siebie w kilka tygodni. Zmarła pani Kalergis Muchanowa- przyjaciółka, powierniczka i protektorka. Być może to zbyt duża wrażliwość, być może skutki tyfusu, może kryzys ambicji pchały ją do tych rozterek, które były potęgowane bieżącymi wydarzeniami. Choroba, intrygi, oszczerstwa i plotki, powieść Lubowskiego, śmierć pani Kalergis; wszystko to powodowało w niej niechęć do Warszawy, do środowiska, ale nie do sceny, na której nie poddawała się swoim melancholijnym stanom. Scenie, na której po raz kolejny odreagowywała, odseparowała się od rzeczywistości, która ją przytłaczała. Kiedyś przytłaczały ją Czerniowce, ale to było tragiczne, to co przytłaczało ją teraz jako gwiazdę, damę i kobietę oświeconą było zamknięcie w ramach złośliwego i zazdrosnego pospólstwa, z którego we własnej szarpaninie próbowała się wydostać.

mooo

Był mroźny, zimowy wieczór dnia 5 stycznia 1875 roku. Skandal wybuch nieoczekiwanie. Państwo Chłapowscy wybrali się na premierę sztyki Lubowskiego zatytułowanej „Nietoperze”. Nietoperzami byli darmozjady, społeczni pasożyci, lenie i próżniacy. Główny bohater, niejaki pan Żmijski ucharakteryzowany na Karola Chłapowskiego, parodystycznie wykonujący jego ruchy i gesty, poprawiający sobie binokle powiedział:

„A ja sobie żyję z kapitału mojej najdroższej małżonki.” I wszyscy wiedzieli o co i o kogo chodzi. Helena ze zmrożoną twarzą w trakcie antraktu żartowała, że jeden z aktorów odgrywa Karola. Mimo złości pokazała klasę, na jaka mało kogo byłoby stać. Samo przedstawienie Chłapowskiego było bardzo niesprawiedliwe i niezgodne z rzeczywistością, a jemu samemu umniejszające. Karol czerpał zyski z własnego majątku ziemskiego i pracował dla warszawskiego Towarzystwa Ubezpieczeń. Jego zarobki nie były zapewne tak bajeczne jak dochody małżonki ale pozwalały na życie na wysokim poziomie. W związku z tak krzywdzącymi głosami płynącymi ze sceny, interweniował sam Muchanow nakazując zmianę charakteryzacji aktora grającego główną role i zakazując parodiowanie Chłapowskiego. Niesmak jednak pozostał. I to u wszystkich. Cały ten skandal pogorszał coraz bardziej samopoczucie Heleny. 1875 nie był rokiem najszczęśliwszym dla Modrzejewskiej. Utracono jej dwie sztuki, które mogła wprowadzić w sezonie, w tym „Balladynę” ukochanego Słowackiego. Wkrótce potem zagrała Beatę w autorskiej sztuce swojego przyjaciela z czasów w Czerniowcach- Rapackiego. W czasie premiery, w antrakcie otrzymała telegraf z Krakowa. Jej najukochańszy brat- Feliks zmarł na zapalenie płuc. Helena niemalże natychmiast pojechała do rodzinnego miasta na pogrzeb brata, który osierocił żonę i córkę, opuściwszy ten padół mając zaledwie 42 lata. Pogrzeb przerodził się Krakowie w wielką manifestację patriotyczną. Jednak nazajutrz Helena musiał już wracać do Warszawy. Chciała wystawić „Fedrę” według sztuki Racine’a, ale zespół teatrów rządowych uznał ją za przebrzmiałą i odmówił występu.

Z początkiem 1866 roku Helena wiedziała, że nie ma już dla niej miejsca w Warszawie.

Już rok wcześniej na salonach państwa Modrzejewskich zrodził się pomysł wyjazdu, przynajmniej chwilowego, za ocean. Samoistnie powstało nieformalne towarzystwo emigracyjne. Wszyscy dyskutowali na wtorkowych spotkaniach o wyjeździe z kraju, przekrzykiwano się w pomysłach dotyczących miejsca gdzie mieli by osiąść nowi osadnicy z nieistniejącego kraju. Postanowiono zacząć od Filadelfii, by ostatecznie osiąść w krainie wiecznej wiosny- Kalifornii. Postanowiono również, że zakupią wspólny dom z gospodarstwem i będą samowystarczalni. Karol marzył o pracy na roli, uprawie winorośli lub hodowli jedwabników. Sienkiewicz o pisaniu, Modrzejewska o graniu a Chełmoński o malowaniu. Jednak rozwój kariery poniektórych z towarzystwa emigracyjnego pokrzyżowała plany i część grupy się wykruszyła. Adam chmielowski, późniejszy brat Albert stwierdził, że będzie im kulą u nogi bez nogi własnej, którą stracił w czasie powstania, Chełmoński podbijał zakochany w nim Paryż swoim malarstwem, Witkiewicz pozostał przy przyjacielu chorym na gruźlicę, od którego sam się zaraził chorobą.

Kiedy wszystko już zostało omówione, plany sprecyzowane, Modrzejewska musiała przejść trudną i decydującą rozmowę z Muchanowem. Wierząc plotkom, ten ponoć na kolanach prosił ją by nie opuszczała teatrów rządowych, jednak wydał zgodę na roczny urlop celem podreperowania zdrowia. Jednocześnie podpisała ugodę, na mocy której, w razie przedłużenia urlopu zobowiązywała się zapłacić, niebagatelną kwotę w wysokości pięciu tysięcy rubli z tytułu zerwania kontraktu. Modrzejewska wychodząc z gabinetu Muchanowa wiedziała już, że będzie musiała zarobić te 5 tysięcy bowiem tu nie miała do czego wracać. Przed nią rozpościerał się świat nieznany skryty za oceanem i spełnienie marzeń o grze językiem Szekspira.

Z Warszawą żegnała się wśród wielkich owacji, wystawiając 21 czerwca 1876 roku w Teatrze Letnim, przedstawiając fragmenty „Hamleta:, „Romea i Julii”, ostatni akt „Adrianny Lecouvreur” oraz w całości fredrowskie „Śluby Panieńskie”. Potem pojechała do Lwowa na kilka gościnnych występów, po czym przyjechała żegnać Kraków, gdzie w skutek niechęci Hoffmanówny, nie zagrała nic, pożegnała się jedynie z rodziną i przyjaciółmi. Rozpoczynała się wielka podróż w nieznane.

Najpierw, w lutym 1876 roku, na zbadanie nowego gruntu wysłano Sienkiewicza, który wsparty zaliczkami na poczet korespondencji do „Gazety Polskiej”, zabrał ze sobą Juliana Sypniewskiego. Sienkiewicz zadomowił się w Ameryce, posyłał do Polski swe słynne „Listy z Ameryki”, a sam Sypniewski wrócił do kraju po resztę emigrantów.

Parowiec „Donau” wypłynął z portu w Bremie dnia letniego 13 lipca 1876 roku. Wśród emigrantów poza Chłapowskimi i piętnastoletnim Rudolfem znaleźli się państwo Sypniewscy z dwojgiem małych dzieci, rysownik Łucjan Paprocki oraz młodziutka góralka- Anusia w roli służącej. Oprócz standardowego ekwipunku, zabrano ze sobą całe skrzynie książek, zastawy, srebra, dzieła sztuki, obrazy, broń palną celem zdobywania nowego kraju.

Podróż trwała dziesięć dni, podczas których Modrzejewska wypoczywała i oddychała pełna piersią, co opisywała w swoich, pełnych egzaltacji listach z podróży. Kiedy statek podpływał do brzegów Nowego Jorku, Modrzejewska była zachwycona majestatem metropolii, jednak po zejściu na ląd przeraził ją ogrom, brud, brak wyrazu i stylu zatłoczonego tygla kultur i narodowości. W Nowym Jorku nie zabawili długo, wsiedli na statek o patriotycznej nazwie „Constitution” i zmierzali w stronę San Francisco. Tam przywitało ich czterech polonusów, popowstaniowych imigrantów, którzy byli wielce radzi widzieć słynną polską aktorkę. Mimo wielu próśb i nalegań i w tym mieście nie zabawili dość długo. Zatrzymali się tylko na kilka dni gdyż Helena musiała koniecznie zobaczyć na scenie słynnego amerykańskiego dramatycznego: Edwina Bootha, który akurat grał w „Kupcu Weneckim” i „Juliuszu Cezarze”. Jego gra wstrząsnęła nią artystycznie, ale oprócz tego, nie rozumiejąc nic, żadnego słowa jakie płynęło ze sceny, wstrząsnął ją dodatkowo strach, strach przed tym ileż to jeszcze nauki przed nią nim stanie na prawdziwej anglosaskiej scenie. Po doznaniach artystycznych, wszyscy z wielkim podnieceniem ruszyli do Anaheim Landing, do domu jaki zakupił dla nich Sienkiewicz, domu otoczonego palmowym i pomarańczowym ogrodem. Dom był niewielki jak na taką liczbę lokatorów. Liczył raptem cztery pokoje, z których jeden zajmowali Chłapowscy, drugi Sypniewscy z dziećmi, trzeci służył za jadalnie, a czwarty za salon, który jednocześnie stał się sypialnią Dolcia. Sienkiewicza i Piotrowskiego umieszczono w wozowni, specjalnie zaadaptowanej na cele mieszkaniowe. Żaden z rolników, poza Chłapowskim nie palił się, mimo wcześniejszych zapewnień do uprawy roli. Sienkiewicz miał ciągłą wenę literacką i zaczął pisać swój cykl „Szkice Węglem”, Piotrowski ciągle podszczypujący Anusię, popijał całymi dniami nie stroniąc od rubasznego humory, posłużył w końcu jako pierwowzór do sienkiewiczowskiego Zagłoby. Widząc to wszystko, Helena wiedziała, że nie ma mowy o idyllicznej komunie z nimi wszystkimi i wzięła sprawy w swoje ręce. Nakazała Karolowi wypędzić wszystkich niedorajdów do Europy, zostawić jedynie zakochanego Sienkiewicza, sprzedać farmę choćby ze stratą, sama zabierając Dolcia, wróciła do San Francisco do zaprzyjaźnionej rodziny państwa Bielawskich.

Była zima 1877 roku. Pani Bielawska, rodowita Amerykanka, żona polskiego imigranta oferowała Modrzejewskiej i Dolciowi, który był już nazywany z angielska Ralphem, dała prawdziwie rodzinną opiekę. Helena czuła ogromną presję nauki języka, zaczęła pobierać lekcję i to bardzo intensywnie. Jednak nauczycielka okazała się być Niemką z pochodzenia i po chwili z uwagi na marną znajomość języka i okropny akcent została przegnana przez panią Bielawską. Jej miejsce zajęła młodziutka panna z sąsiedztwa, córka polskiego imigranta, osoba energiczna, zdolna, niezwykle przebojowa- Jo Tucholsky. Ona to zrazu zaoferowała uczyć Helenę języka, kategorycznie odmawiając jakiejkolwiek zapłaty, tłumacząc to faktem braku wykształcenia pedagogicznego. Dyskusji o finanse nie było, Jo była nie znosiła sprzeciwu. Od tej pory zaczęła się wręcz szaleńcza praca nad językiem, wszystko co było przed poznaniem młodej Jo, jest nawet niewarte wspomnienia. Początkowo lekcje trwały godzinę dziennie, potem dwie do trzech aż przeciągnęły się na całe dnie. Jo nie reagowała na pytania zadawane w językach niemieckim, czy francuskim. Zmuszała Helenę do formułowania zdań i myśli w języku angielskim. W pewnym momencie przeszły obie panie do opracowywania tekstu dramatu o nieszczęśliwej Adriannie, potem nawet do Szekspira. Studiowanie roli Joli było wytchnieniem, podczas gdy dziennie Helena musiała opanować ni mniej ni więcej tylko sto angielskich słów, gramatykę i składnię. Helena przezywała stany euforii wiążące sie z marzeniami o amerykańskiej scenie ale okresy załamania spowodowane zbyt wielkim wysiłkiem intelektualnym. Jo nie opuszczała Heleny ani na chwilę. W końcu po 3 miesiącach intensywnej pracy, w czerwcu 1877 roku zdecydowała sie na rozpoczęcie walki. Kto dziś miałby tyle samozaparcia, żeby opanować język obcy w trzy miesiące, nie stosując żadnych wystudiowanych metod naukowych, w takim stopniu by czuć się na tyle pewnie by wystąpić na scenie? Batalie rozpoczęła od wizyty wraz nieodstępną Jo w biurze kierownika sceny California Theatre niejakiego pana Bartona Hilla. Pod nieobecność swojego przełożonego pan kierownik niechętnie zgodził sie na przesłuchanie, które miało odbyć sie dnia następnego. Jednakże następnego dnia, podając jako powód brak wolnej sceny, odwołał przesłuchanie. Helena była jednocześnie wściekła i załamana. Zrezygnowana. Do tego dochodziły problemy z farmą, która okazała się być całkowitą porażką. Chłapowski bankrutował. Helena kazała sprzedać wszystkie kosztowności i srebra co pozwoliło jej i rodzinie na przeżycie przez okres około 3 miesięcy, racząc się mżonkami o amerykańskiej scenie. Jo Tucholsky jednak się nie poddawała, a tym samym w swoich wizjach nie pozwoliła poddać sie Modrzejewskiej. Wzięła sie na sposób. Stwierdziła, ze popełniła kolosalny błąd zabierając Modrzejewską do pana Hilla. Nie dziwota, że nie chciał jej przesłuchać, bo niby kim była, jako o aktorce nic o niej nie wiedział, widział w niej panią z arystokracji starego kontynentu a takie, choćby z nudów i braku poważniejszych zajęć mogły sobie ubzdurać aktorstwo w roli ich życiowej pasji. Jednak…

Modrzejewska znała, mieszkającego wówczas w Ameryce generała Krzyżanowskiego, który był wielbicielem jej talentu. Ale co najważniejsze znał osobiście i był w bardzo dobrych kontaktach niejakiego Williama Irwina, zwanego po przyjacielsku panem Salomonem, był to nie kto inny jak sam gubernator stanu Kalifornia. Jo wpadła na bezczelny plan polegający na tym, iż to sam gubernator miał przyczynić się do przesłuchania Modrzejewskiej w Caliphornia Theatre.

Helena ukrywała przed światem wszelkie działania jakie mogłyby świadczyć o jej narcyzmie. Nikomu nie mówiła, ale robiła to co wszyscy wówczas sławni i podziwiani, coś, co zapewne robiłby każdy człowiek współczesny dla upamiętnienia samego siebie, dla podnoszenia własnej samooceny. Zbierała wszystkie artykuły o sobie, wszelkie recenzje, te pochwalne i krytyczne, zdjęcia ze sztuk i szkatułeczki z własną podobizną. Nie pokazywała tego nikomu, uważała się dla publiczności wyższa ponad takie słabości. Jednak teraz wszystkie te wycinki okazały się bardzo przydatne.

Mała salka zaplecza kalifornijskiego teatru była brudna i obskurna. Helena nie za bardzo miała gdzie odłożyć kapelusz i rękawiczki by nie zanurzyć ich w kurzu. Pan Hill nie mógł odmówić gubernatorowi na spotkanie z Heleną, zwłaszcza, że ta, mimo iż Karolowi nie przysługiwał tytuł hrabiowski to w Ameryce szczyciła się tytułem Count Bodzenta. Herb bodzenia przysługiwał rodzinie Chłapowskich, zwany poprawnie Szeliga, przedstawiający krzyż wyrastający z półksiężyca. A hrabiostwo brało się w Ameryce same z siebie, byle mieć europejskie, arystokratyczne pochodzenie. Tamtejsze społeczeństwo mimo, iż pozbawione takiej tytulatury w swej kulturze niezmiernie się w niej lubowało. Także pani hrabina stanęła na niewielkim podeście, w tej niewielkiej i brudnej sali i rozpoczęła ostatnią scenę z Adrianny. Powodzenie było pełne, sam Hill nie mógł wydobyć z siebie słowa. Nagle stanął pełen zachwytu i entuzjazmu. Ale oniemiały zapewnił, iż postawi na swoim i zapewni Helenie debiut, ale nie w postaci jednego występu, a choćby kilkunastu wieczorów. Jednak nie mógł podjąć samodzielnej decyzji i należy czekać na powrót prezesa koncerny pana Johna Mc Cullought.

Odpowiedź miała miejsce po kilku dniach. Helenę ponownie zaproszono na przesłuchanie. Tym razem już na dużą scenę California Theater w obecności samego Mc Culloughta, który nie dość, że był prezesem teatru, to jednym z większych aktorów amerykańskiej sceny, to na widowni znajdowali się przedstawiciele branżowej prasy, a wśród nich Richard Hinton z „Evening Post”. Helena ponownie stała się tragiczną Adrianną. Po występie na salo zapanowała cisza. Podszedł do niej Mc Cullought i spytał wprost, czy odpowiada jej 20 sierpnia na debiut „Adrianną”, a w dwa tygodnie później „Romeo i Julią”. Jednak to nie wszystko, zrazu otrzymała propozycję zagrania u boku prezesa w „Hamlecie” jako Ofelia. Oczywiście, jej odpowiedź nie mogła być odmowna. Postawiła jednakże jeden warunek, by scenę szaleństwa Ofelii grać w języku ojczystym, po polsku. Co usłyszała w odpowiedzi?

Madame, jest Pani tak uroczym zjawiskiem, tak wielką artystką, że sama Pani obecność na scenie to poemat; i nic nie szkodzi, że fragment tego poematu nie będzie zrozumiany dla naszej amerykańskiej publiczności, jeśli idzie o same słowa. Zrozumiała będzie przecież i tak Pani tragedia… A słowa… Madame, sam dźwięk Pani głosu, bez względu na to, jakiemu językowi go Pani użycza, brzmi jak najpiękniejsza muzyka.”

Pozostała, jak niegdyś w Bochni, sprawa nazwiska. Czegoś co brzmiało Modrzejewska i wiązało się z przyrodą i uroczymi drzewami europejskimi i było tak polski, tak wręcz szlacheckie, żaden Amerykanin nie rozumiał ani nie w stanie wypowiedzieć. Potrzebna była zmiana dla potrzeb amerykańskiej sceny. Na nowym lądzie Modrzejewska stała Modjeską (czyt.: Modżeską).

Późne lato 1877 roku stało się zaczątkiem wielkiej międzynarodowej kariery Modrzejewskiej. Ponownie nastały dni trudnej i intensywnej pracy nad rolami. Już przed pamiętnym 20 sierpnia całe San Francisco pokryło się licznymi afiszami z portretami Modrzejewskiej zapowiadającymi debiut artystki o obcobrzmiącym nazwisku. Nazajutrz W dzienniku „Alfa California” można było przeczytać:

„Przed tygodniem jeszcze nazwisko to mało było nam znane i rzadko gdzie czytane. Za rok głośniejsze będzie od francuskiej sławy Sary Bernhard. Gwiazda Polski blado świeci na drodze mlecznej narodów, ale zniczem jej dzieci jest miłość do ojczyzny. Dla nas Modjeska jest prawdziwym objawieniem.”

Natomiast Sienkiewicz, w swej korespondencji do „Gazety Polskiej”, jaka ukazała się 17 września, pisał:

„Niezrównanej kobiecie przyszła z całą potęgą w pomoc niezrównana artystka. Głos artystki rozległ się jakby zaziemska muzyka po wszystkich zakątkach teatru. W oczach rodaków zabłysły łzy… Burze prawdziwa oklasków, okrzyków, nawoływań. Zimna z natury publiczność uniosła się do tego stopnia, iż dziennikarze mówili mi, że jak Ameryka Ameryką nie pamiętano takiego entuzjazmu. Teatr wył, ryczał, klaskał tupał. „Evening Post”, „Morning Post”, „Evening and Morning Call”, “Bulletin”, “Daily alta California”, “Chronicle”, “The Mail”, “The Footlight”, specjalna gazeta teatralna, gazety francuskie I niemieckie pieję jeden hymn pindarowego nastroju. Nigdy podobne recenzje nie były pisane nawet w Warszawie. W każdym dzienniku znajdziecie mnóstwo porównań naszej artystki z Rachel i Ristori, w każdym zaś przyznają naszej wyższość.”

            Odniosła pełny sukces. W czasie premiery drżała, tak jak to było kiedyś w Bochni, ale w miarę upływu sztuki spokorniała, wcielała się w pełni w kreowana postać, przenosząc się duchem całym w zupełnie nierealny świat. Do tego stopnia, że gdy od lamp przy rampie zapalił się jej sceniczny welon i nieomalże płomień nie zajął jej włosów, ugasiła go spokojnymi ruchami rąk, parząc się cokolwiek, ale czyniąc to w taki sposób, że nikt z widowni nic nie zauważył… ona grała dalej jak w transie.

Chłapowski, nadal bawiąc się w rolnika, doznał poważnego urazu kończyny, o którym pisał jako o zadrapaniu, co by nie martwić małżonki, nie był na premierze. Co jednak Helenie odpowiadało gdyż mogła się oddać w wir pracy nie borykając się z dodatkowym stresem. Nazajutrz po premierze, Helena została obudzona o ósmej rano. Wręcz bezczelnym gościem o tak nieludzkiej porze okazał się pan Sargent, agent teatralny, który przybył jak najwcześniej by ofiarować swe usługi jako agent. Po nim zgłosiło się jeszcze kilku i to tego samego dnia. Modrzejewska wybrała Sargenta bo najwcześniej wstał i jak się okaże później ten intuicyjny wybór był niezwykle trafny.

Gdy Chłapowski wpadł w długi nie mogąc sprzedać farmy, gdy Modrzejewska sprzedała srebra by w ogóle móc się utrzymać na mizernym poziomie, premiera sprawiła odwrócenie losu i same zaskoczenia. Została wciągnięta w machinę rodzącego się show biznesu; mieszanki kultury, bywania i finansjery.

Drugi dzień po premierze „Adrianny Lecouvreur”, odbyła się premiera „Romea i Julii”. Helena grała Julię obok sławnego wówczas Toma Keene. Teatr znów jakby zamarł we wzruszeniu, jakby żaden z widzów wielbiących wiersze Szekspira i aktorstwo Heleny nie odważył się nawet odetchnąć. Kolejny sukces, kolejne hołdujące recenzje.

Sukces artystyczny w Stanach był jednoznaczny z sukcesem finansowym. Helena ze skromnej, poszarzałej pensjonariuszki mieszkającej przy O’Farrel Street, stała się osobą zamożną i sławną. Po dwóch tygodniach mogła spłacić najpilniejsze długi i przesyłać finanse Karolowi, który nadal nie znalazł kupca na farmę w Anaheim. Jednak kiedy w końcu Karol dołączył do małżonki, dołączyła do nich jeszcze jedna powinność: bywanie. Ona jako wielka artystka, on jako arystokrata byli wręcz zobowiązani by bywać. Mimo, że zabierało jej to niezwykle cenny czas na naukę języka i kolejnych ról, to z drugiej strony umacniało jej pozycję towarzyską. Musiała stać się bardziej ekscentryczna, bardziej barwna niż ta jakiej oczekiwano jej w Krakowie, czy w Warszawie. Przeprowadziła się do Palace Hotelu, menedżer Sargent kazał jej, dla lepszego wizerunku przechadzać się w kapeluszu i pod parasolka w towarzystwie mopsa, zakupiła dwa krokodyle, nazywając je: Jaś i Kasia. A Sargent organizował jej występy na wschodnim wybrzeżu. Nowy Jork, Boston Filadelfia. Turnee przewidywało 20 tygodni spektakli, za każdy tydzień tysiąc dolarów, w sumie 20 tysięcy, dla porównania pełne fundusze Chłapowskich na wyjazd i urządzenie farmy musiały się zmieścić w 15 tysiącach. Turnne po Nowym Jorku miało się odbyć w możliwie najbliższym terminie, to jest od połowy grudnia 1877 roku do połowy stycznia 1878. Jednak zanim miało to nastąpić Helena postanowiła odbyć turnee po co mniejszych miastach Dzikiego Zachodu tylko dla podszlifowania potocznej angielszczyzny. Wyjazd urządzał podrzędny komin, niejaki Ward, niemający zupełnie zdolności organizacyjnych, lecz chcący podreperować swój budżet u boku wschodzącej gwiazdy. Objazd po amerykańskich mieścinach okazał się zupełną klapą. Ward, będąc mimo wszystko, człowiekiem honoru, nie mogąc zapłacić Helenie za występy oddał jej swój złoty zegarek.

Przybywszy wraz z Ralphem, pod okiem swojego agenta Sargenta do Nowego Jorku, zatrzymała się w „clarendon Hotel” i niemal od razu zabrała sie do pracy przygotowując się ról jakie zagra „ Fifth Avenue Theatre”.

Po przyjeździe Ralph był opinii publicznej przedstawiany jako jej młodszy brat i sam się w tej roli dobrze czuł. Aż gdy na jednym ze spotkań towarzyskich wszystko wyszło na jaw. Mało kto uwierzył w prawdę: „Przecież ona wygląda na 25 lat”- mówiono. Nadszedł dzień premiery. Helena, której styl gry ukształtowały Kraków i szkoła Jasińskiego, nie była w pełni rozumiana tu w Nowym Jorku. Jej styl był realistyczny, daleki od nadmiernego patosu deklamacji, który nadal ceniono wyżej tu na nowojorskich scenach. Jednak, gdy doszło do piątego aktu Adrianny, jej tragiczna śmierć wzbudziła serca tej powściągliwej i nieskorej do okazania emocji publiczności. I tym razem zwyciężyła. W teatrze zerwały się nagle hałaśliwe, szalone oklaski, a „New York Herald Tribune” napisał:

„Pani Modjeska postawiła przed publicznością wcielenie takiej oszałamiającej piękności, szczerej emocji i niezwykłego uroku, że po raz pierwszy temat tej sztuki, ukazał się w świetle w jakim należy go ukazywać, i sama sztuka w części okupiła swoje błędy. Taki wynik można osiągnąć nie kalkulacją, ale siłą, mocą geniuszu i finezją skończonej sztuki.”

Nowy Jork był wyrocznią, ale kilkutygodniowe występy spowodowały, iż niemal cały leżał u stóp Heleny. Nadszedł czas na Boston, ten z kolei był czymś więcej. Jeśli Nowy Jork w tamtym czasie kreował sławy, to Boston kreował wartości- artystyczne, intelektualne i duchowe. W Bostonie w tym czasie mieszkał Henry Wadsworth Longfellow, był kimś dla anglosaskiej kultury, kim Mickiewicz był dla polskiej, z ta tylko różnicą, że żyjący. Był największym żyjącym anglosaskim poetą, poważany zarówno na nowym jak i starym kontynencie. Tłumacz „Boskiej Komedii” Dantego, były profesor Harvardu, autor „Psalmu życia” i „Excelsiora” pojawił się na widowni „Howard Atheneum”, na premierze, na którą bilety były wyprzedane tydzień przed nią. Sława Modrzejewskiej wyprzedzała już ją samą. Po premierze, ów czcigodny pan sam pofatygował się do bostońskich gazet by korygować niepochlebne recenzje odnośnie gry Heleny, Nie było jednak takiej potrzeby, Boston rozpływał się, będąc pod wrażeniem polskiej aktorki. Naśladowano ją w strojach, noszono kapelusze a’la Modejska, na opakowaniach z cygarami drukowano jej podobizny, a w restauracjach proponowano kompot jej imienia. Sam Longfellow sprawił sobie na zamówienie figurkę Modrzejewskiej, którą postawił w salonie. A sam z siebie zaproponował wysłanie listów polecających do londyńskich teatrów. A Londyn to szczyt marzeń. Jednak na razie trzymał ja kontrakt z Sargentem.

Chłapowskiemu w końcu udało się sprzedać farmę w Anaheim, co prawda ze stratą, ale ważne tu było pozbycie sie ciążącego balastu a nie zysk, zwłaszcza kiedy weźmie się pod uwagę gaże jakie otrzymywała Modrzejewska. W Bostonie należało w trakcie turnee stworzyć i utrzymać odpowiednią pozycję towarzyską, podobnie jak to było w Nowym Jorku. Państwo hrabiostwo było wszędzie przyjmowane z należytym szacunkiem dla gwiazdy Heleny, jak i dla arystokratycznego pochodzenia. Tu w Bostonie, Helena pożegnała sie ostatecznie z zakochanym Sienkiewiczem. Potem kilka występów w Pitsbirghu i pięciomiesięczna przerwa.

Z końcem 1877 roku państwo Chłapowscy wyruszyli do Europy. Najpierw odwiedzili Londyn, ale tylko po to by Helena zrobiła lekki rekonensans po tamtejszych teatrach. Następnie był Paryż i krótkie spotkanie z Chełmońskim. Az wreszcie Ojczyzna, jednak tu była krótko i wyłącznie incognito, tylko po to by spotkać się z najbliższą rodziną i przyjaciółmi. Spotkania krótkie, wyjazd również. W Stanach przecież czekał już Sargent i kolejne turnee.

Pozycja Heleny była juz nie zachwiana. Przestała grać z przypadkowymi aktorami, stworzyła swój własny zespół o nazwie „Helena Modejska Company”, jeździła prywatnym, specjalnym wagonem, podobno pierwszym w historii dla tego rodzaju artystycznych turnee. W przerwie przygotowała więcej inscenizacji rozszerzając swój repertuar. Nie grała juz tylko Adrianny, Julii czy Damy Kameliowej, teraz w repertuarze miała także: „East Lynne”, „Frou-frou” oraz „Peg Woffington”. Była gwiazdą w pełnym tego słowa znaczeniu. Jednak przyszedł czas by opuścić na jakiś okres Stany Zjednoczone. Teraz okryta zagraniczną chwałą i sławą, nową godnością i reputacją przyjeżdża do ojczyzny jako księżna scen zagranicznych. Wraca- na zaproszenie Krakowa. Krakowa, który z uwagi na dawną wyższość jego pierwszej dramatycznej Antoniny Hoffmanówny nie pozwolił jej na pożegnalne występy przed życiową podróżą do Ameryki. Teraz wracała, a życiowy towarzysz Hoffmanówny zastanawiał się czy na afiszach umieścić napis: uświetni, zaszczyci, a może gościnnie wystąpi… bo przecież Kraszewski. Skąd taka feta, skąd te wątpliwości? Mieszkający na emigracji w Dreźnie Józef Ignacy Kraszewski obchodził właśnie pięćdziesięciolecie swojej pracy twórczej. Kraków chciał wybitnego pisarza uczcić z tego powodu, a największa aktorka światowa miała te uroczystości uświetnić swoimi występami. Obchody, dające możliwość manifestacji patriotycznych organizowała rada miejska z inicjatywy Karola Estreichera, który to sam wyprosił u cesarza Franciszka Józefa pozwolenie dla mistrza na przyjazd do duchowej stolicy nieistniejącego kraju.

Modrzejewska przyjechała triumfująca wraz z mężem- Karolem oraz z Dolciem- Ralphem, który już był studentem paryskiej Haute Ecole des Ponts et Chaussees. Uroczystości odbywały się w dniach od 2 do 7 października 1879 roku i wiązały się z otwarciem Muzeum Narodowego w Sukiennicach. Pierwszego dnia na deskach teatru przy placu Szczepańskim wystawiono sztukę jubilata „Miód Kasztelański”, w której główną rolę, postać pani Hurskiej, odegrała Modrzejewska, występując w stroju narodowym, co wywołało ogólny wiwat. Następnie odbył się wielki bal na cześć pisarza w samych Sukiennicach. Modrzejewska wystąpiła w sukni z kremowego atłasu, która służyła jej jako kostium do szekspirowskiej Julii. Ważne? Z pewnością. Rok później polski malarz, nadworny portrecista cesarski- Tadeusz Ajdukiewicz, w tej właśnie sukni sportretował artystkę. Obraz zanim trafił do krakowskich sukiennic był pokazany w Warszawie. Sienkiewicz tak zreferował jego premierę:

„Tłumy ludzi gromadzą się przed nim od rana do wieczora i żaden może obraz nie wywoływał tylu zdań najsprzeczniejszych. Jedni utrzymują, że podobieństwa nie ma, drudzy, że nie widzieli nigdy portretu tak podobnego. (…) Stanąwszy przed tą białą, wysmukłą postacią, patrzącą z gobelinowego tła czarnymi oczyma jakoby w nieskończoność, od pierwszego rzutu oka poznajemy, że mamy przed sobą jakąś niezwykłą kobietę, i nie tylko piękność, nie tylko damę wyższego świata, ale duch wysoki (…). Jest to Modrzejewska, gdy jest sama sobą, gdy jest najbardziej Modrzejewską, to się znaczy; zarazem genialną artystką i uroczą nad wszelki wyraz kobietą”.

            W czasie kolejnych przedstawień Modrzejewska miała zagrać ikonę swych scenicznych wcieleń- Adriannę. Nie grała jej jednak w języku polskim od prawie czterech lat. Na dzień przed spektaklem, kiedy stwierdziła że nie pamięta polskiego tekstu. Początkowo chciała posyłać po dodatkowy egzemplarz do teatru, ale okazało się że jest już zbyt późno. Postanowiła, że na scenie sama będzie grać i tłumaczyć dramat na język ojczysty jednocześnie. Gdy się obudziła, w poranek przed występem, wykrzyknęła tylko, że pamięta wszystko, że śnił się jej manuskrypt leżący tuż obok i cały tekst polski powrócił na nowo. Zagrała jak to czyniła najlepiej.

Był Kraków, a po nim Warszawa. I tu powitano ją po książęcemu, zaś same honoraria za występy były iście królewskie. Kiedy aktor o pewnej pozycji i ugruntowanej sławie otrzymywał maksymalnie 50 rubli, to Helenie zaoferowano ich aż 200 za każdy występ. Zakontraktowana została na 32 spektakle, z czego dochód z pierwszych dwudziestu pozwolił jej spłacić dług powstały w wyniku zerwania umowy z Muchanowem. Ale miała swój benefis, z którego według zasady czerpała cały dochód. W Warszawie do swojego repertuaru Helena dodała dwie nowe role, nie byłaby sobą gdyby jedna z nich nie byłaby szekspirowską: odegrała Kleopatrę w „Antoniuszu i Kleopatrze”, w końcu też mogła wystawić niechcianą wcześniej racinowską „Fedrę”. Zarobione tutaj pieniądze, w części powierzyła pruskiemu Poznaniowi. Kwotę w wysokości 6 tysięcy marek ofiarowała na budowę teatru w mieście w którym poznała Chłapowskiego. Zanim jednak opuściła Warszawę, wydarzyło się tutaj coś na wskroś tragicznego. Modrzejewska od samych początków swej kariery była wielbiona przez młodzież, wielu chłopców traciło dla niej głowę. W czasie jednego z jej występów grupa warszawskich gimnazjalistów postanowiła złożyć się na wieniec i uroczyście wręczyć go artystce na scenie. W ogólnym zachwycie nad Modrzejewską, nawet urzędnik carskiej policji wyraził zgodę na taki hołdowniczy gest. Ale doszło do czegoś, czego nie mogły akceptować ówczesne, zaborcze władze. Wieniec wręczał, zauroczony Modrzejewską młodzieniec- Ignacy Neufeld, a sam wieniec został przyozdobiony biało czerwoną wstęgą. Rosyjskie władze uznały to za poważne przestępstwo polityczne, wydalając wszystkich chłopców z gimnazjum i zakazując ich przyjęci do jakiejkolwiek szkoły na terenie zaboru rosyjskiego. Młody Neufeld zapewnił jednak kolegów, że kolejnego dnia decyzja zostanie cofnięta. Wieczorem pozostawiwszy stosowny list strzelił sobie w głowę. Pogrzeb odbył się 22 stycznia 1880 roku, zrazu stał się wielką patriotyczną manifestacją. Modrzejewska złożyła na mogile młodzieńca ten sam wieniec jaki on jej wręczył. Chłopców przywrócono do szkoły.

Z końcem stycznia państwo Chłapowscy ruszyli w rejs. Wprost na wyspy. Helena była przygnębiona ostatnimi wypadkami, do tego stany depresyjne nasiliła choroba morska. Ale kierunek, kierunek rejsu był najważniejszy, cel jej życia. Londyn! Londyn i rozczarowanie. Uczucia ogólnego przygnębienia pogłębił widok miasta. Londyn przywitał Helenę smogiem, dżdżystą mżawka i mgłą, które przeplatały się każdego dnia. Toteż widok miasta tonącego w bezkresnej szacie szarości nie napawał jakimkolwiek optymizmem, a przed nią samą ciężki okres i jeszcze cięższe zadania.

Państwo Chłapowscy zamieszkali w pobliżu Piccadilly Street, przy Half Moon Street nr 6. Nazwa ulica półksiężyca chyba oddawała melancholijny nastrój Heleny. Anglicy nie przepadają za cudzoziemcami, a juz z pewnością nie za takimi, którzy roszczą sobie prawa i uwielbienie do ich bohaterów. Szekspirowska fanatyczka nie wiadomo skąd nie budziła zaufania. Londyśki „The Theatre” pisał o amerykańskiej aktorce triumfującej w rolach szekspirowskich. Później pisał artykuły prostujące pochodzenie narodowościowe i pisał:

Madame Modejska mieszka na 6 Half Moon Street, gdzie przyjmuje każdego wtorku. Na tych przyjęciach tłumnie bywają znani ludzie ze sfer artystycznych.”

            Jeszcze kilka lat wcześniej osiągnąwszy staus pierwszej aktorki Teatrów Rządowych w Warszawie te warszawskie wtorki były skutkiem jej pozycji towarzyskiej. Tutaj rzecz sie odwróciła, wtorkami trzeba było zdobyć pozycję by móc zadebiutować. Pomocni w tym byli wszelcy kuzyni Karola mieszkający w Zjednoczonym Królestwie oraz szereg listów polecających Longfellowa. Poza wtorkami intensywnie uczyła się angielskiego. Jej nauczyciel starał się wytępić w niej, jak to określał rosyjski akcent, a ona mu tłumaczyła, że jej akcent pochodzi w kraju, którego nie ma na mapach, ale który na nie kiedyś powróci. Ponurość zimowego miasta wzmagała u niej poczucie nostalgii. Chodziła na długie spacery moknąc na mżawce i mocząc nogi w plusze ciągle zagłębiając się w marzeniu o byciu szekspirowską aktorką w domu Szekspira. Zapuszczała się na prawy brzeg Tamizy, zachodziła do starego Southwark, gdzie uliczki były tak wąskie, że rozłożywszy ręce można było jednocześnie dotykać przeciwległych murów. To właśnie w tym rejonie Londynu, w czasach ubóstwianego przez nią Szekspira znajdowały się najsłynniejsze wówczas teatry: „The Rose”, „The Curtain”, „The Swan”i „The Globe”.

Czas mijał, pogoda robiła się coraz lepsza, Helena w wirze pracy przed premierą powoli pozbywała się swych melancholijnych nastrojów. Sądny dzień nadszedł 1 maja 1880 roku. Modrzejewska zagrała „Damę Kameliową”, której tytuł został zmieniony na „Bratek”, co z angielskiego- heartsease oznacza również spokój serca. Na miejsce swojego debiutu wybrała niewielki „Royal Court Theatre” mieszczący się na Sloane Square w New Chelsea. Jako, że tu na wyspach uchodziła za początkującą aktorkę zgodziła się również na występ popołudniowy, a nie główny wieczorny. Jednak genialnym okazał się pomysł zaproszenia całej angielskiej śmietanki towarzyskiej bywającej na jej wtorkowych fixach przy Half Moon Street. Absolutnym sukcesem okazała się obecność samego księcia Walii, późniejszego król Edwarda VII. Jakiż splendor spadł na ów występ, a później na samą Modrzejewską, kiedy to ów książę raczył osobiście pogratulować artystce i ujrzeć ją za kulisami. Na premierze były też dawne divy angielskiego teatru: panie Sterling, Kendal, Bancroft- najsłynniejsze brytyjskie aktorki. Początkowo powściągliwie traktowały Helenę i jej grę, by pod koniec spektaklu płakać prawdziwymi łzami i śmiejąc się szczerym śmiechem. To był największy sukces dla Modrzejewskiej jak później napisze prasa. Wkrótce „Damę kameliową” z popołudniówek przeniesiono na spektakle wieczorne, grane zawsze przy pełnej widowni. Pewnego wieczoru po spektaklu w garderobie Heleny czekał wieniec białych kamelii, przesłany z liścikiem i gratulacjami od samej Sary Bernhardt, gościnnie wizytującej w Londynie. Biorąc pod uwagę, iż Bernhardt była słąwą scen francuskich, a Modrzejewska anglosaskich i nie było tu miejsca na zawistną konkurencję, gest ten był najzupełniej szczery.

Po „Damie kameliowej” przyszedł czas na niezawodną „Adriannę Lecouvreur”, aż wreszcie na schillerowską „Marie Stuart”, z okazji premiery której sir Henry James napisał:

„… największą ozdobą sceny angielskiej jest w chwili obecnej polska aktorka, grająca w niemieckiej sztuce.”

            A co potem? Tutaj należałoby przytoczyć Szekspira:

Chodź spójrzmy teraz w oczy temu potworowi o tysiącach oczu i uszu, oczekującemu nas w mroku.”

            Helena dobiegała już czterdziestki, choć w celach, jak byśmy dziś to określili, PR-wskich odejmowała sobie 4 lata. Kwitła nadal dziewczęcą urodą, znawcy zgodnie twierdzą, że jej zdjęcia z tego okresu są najpiękniejsze, i wciąż marzyła o zagraniu Szekspira w jego ojczyźnie, na jego ziemi. Bała sie tego niezmiernie, bardziej niż jakiegokolwiek swojego wcześniejszego występu. Postanowiła jednak na angielskiej scenie zaprezentować sie jako młodziutka Julia z Werony. Sądny dzień nadszedł 26 marca 1881 roku na wieczornym spektaklu w „Royal Court Theatre”. Nazajutrz gdy nieco ochłonęła od oczu potwora o tysiącu oczu i gdy wyszła z mroku stwierdziła:

„Nie jestem ani dumna, ani szczęśliwa, jestem tylko zmęczona. Wczoraj w nocy płakałam po przedstawieniu.”

Angielska publiczność nie przyjmowała do wiadomości, iż ich Szekspir mógłby być obywatelem swiata i należeć do każdego obywatela na świecie. Szekspir był i miał pozostać wyłącznie angielski. Niedorzecznością było by jakaś cudzoziemka mogłaby go chcieć interpretować. To była czysta profanacja. Krytyka do występu Modrzejewskiej odniosła się sceptycznie lub czasem brutalnie. Dutton Cook, który wychwalał Modrzejewską za role w utworach Dumasa i Schillera, jej interpretację Julii skwitował okrutnie:

Juliet pani Modejskiej nie dostaje młodości i prawdy, naturalności, świeżości i poezji. Nie jest ona absolutnie powołana do tego by porać sie z bohaterkami Szekspira.”

Jednakże po latach, na rok przed śmiercią Heleny, wybitny krytyk Richard Dickins napisze:

„Nigdy nie mogłem ostatecznie rozstrzygnąć, czy nie była to najlepsza z moich Julii; na pewno Ellen Terry jest jedyną jej rywalką.”

            Ona sama była jednak z dala od tych recenzji. Dopiero co wkraczała we wczesne popołudnie swojego życia i osiągnęła cel swojego życia.

„Teraz mogę już spokojnie umrzeć. Osiągnęłam to, czego pragnęłam, do czego dążyłam, na co ciężko pracowałam, do czego musiałam dojść: zagrałam Julie po angielsku w Londynie.”

            Rzecz jasna o umieraniu po spełnieniu nie było mowy, nawet jeśli rola Julii spotkała sie z krytyką. Mimo krytyki spektakl był grany jeszcze sześćdziesiąt trzy razy i to ze sporym powodzeniem obok jej juz stałego repertuaru przez dwa pełne sezony.. Popularność towarzyska Modrzejewskiej rosła, jej wtorki słynęły w całym artystycznym Londynie. W dniu 1 lipca 1881 roku dostąpiła swoistego wyróżnienia. Zorganizowano jej benefis, w którym grała z największymi ówczesnymi sławami. Razem z nią wystąpili: Sarah Bernhard, Henry Irving, Ellen Terry. Pokazano wówczas drugi akt „Frou-frou”, trzeci akt „Damy Kameliowej”, trzeci akt „Marii Stuart” oraz specjalnie dla niej napisaną „Juanę”, niskich niestety lotów pióra niejakiego Willsa. Zaraz potem wyjechała na turnee poza Londyn, dając przedstawienia w Liverpoolu, Leeds Birmingham oraz w Cadgwith. W tym też czasie poznaje młodego i mało znanego jeszcze Oskara Wilde’a. Wilde zaledwie o 4 lata starszy od jej syna, zapatrzony w Helenę, bywalec jej wtorkowych fixów, daje jej, w rocznicę londyńskiej premiery Julii kunsztownie oprawiony pierwszy zbiór swoich „Poems”. Helena nadal próbuje pisywać. Stworzyła drobiazg traktujący o ambicji i sławie zatytułowany „Sen Artysty”. Wilde pokusił się o przetłumaczenie go na język angielski i publikację w swoim zbiorze „Green Róom”, pod tytułem „Sen Artysty Or The Artist’s Dream by Madame Modejska translated by Oskar Wilde”. Choć była to niewinna mistyfikacja bowiem Wilde nie mógł znać polskiego i zapewne Chłapowski przetłumaczył to francuski a Wilde dopiero wtedy na angielski.

Korzystając z wolnych chwil Madame Modejska zwiedzała Anglię. Odbyła mistyczną wręcz pielgrzymkę do Stratford nad Avonem, rodzinnego miasta Szekspira. Dawała występy w Edynburgu, przedstawiając rzecz jasna opowieść o szkockiej królowej Marii Stuart. A po powrocie do stolicy zmieniła teatr. Zaczęła grać w centrum, w prywatnym, o bogatej tradycji „Haymarket Theatre” położonego w pobliżu Piccadilly. Teatr należał do aktorskiej rodziny państw Bancroft. Grano tam „Odettę”, sztukę niezwykle popularnego Wiktora Sardou. Sztuka cieszyła się takim powodzeniem, że wystawiano ją od poniedziałku do soboty, w niedziele, w purytańskiej Anglii wszystkie teatry były zamknięte.

Po trzech sezonach, ostemplowaniu przez londyńską scenę i zdobyciu tamtejszych teatrów i salonów nadszedł czas opuszczenia wysp. Na krótko zawitała w Warszawie, gdzie na gościnnych występach przebywała Sarah Bernhard. Obie panie spotkały się tylko raz darząc się wzajemnym uwielbieniem. Najpierw warszawskie sceny zajmowała Sarah, by później odstąpić je Helenie. Pokazuje swój stary repertuar i rozszerza go o kolejne szekspirowskie role. Zaczęła z powodzeniem grać komedię „Jak wam się podoba”, którą niebawem przeniesie na amerykańskie sceny. Na polskie sceny wprowadza jako pierwsza nieznanego jeszcze w szerokich kręgach Ibsena, jego autorską sztuką zatytułowaną „Nora”. Po krótkim pobycie w Warszawie Modrzejewska odfruwa ponownie w daleki świat. Najpierw na wiosenne i letnie turnee po Anglii by we wrześniu ruszyć w piątą już podróż przez Atlantyk do Ameryki. W tym czasie traci dwóch swoich powierników: Tomasz Jasińskiego oraz pana Longfellowa. W Bostonie znajduje nowego agenta pana Johna Stetsona, człowieka z rozmysłem organizatora, lecz o niewielkiej wiedzy ogólnej. „Kiedy Modrzejewska zwróciła mu uwagę, że nieodzownym elementem scenografii powinien być kominek w stylu Ludwika XIV, ten pochylił się i spytał:

– Co proszę?

– Louis Quinze.- powtórzyła głośniej.

– Czy jest na Sali facet nazwiskiem Louis Kenz?- huknął na cały teatr.”

Modrzejewska nadal podróżowała prywatnym wagonem, nadal skupiała przy sobie grupę wybranych aktorów pod wcześniejszym szyldem „The Modejska Company”. Turnee rozpoczęła w bostońskim „The Globe Theatre” swoją interpretacją Julii, jakby na przekór angielskim krytykom. Potem włączyła szekspirowska komedię, w oryginale, „Jak wam się podoba”, wcielając się w rolę Rozalindy. U jej boku stanął członek jej trupy młody amant, niezwykle zdolny, nie stroniący od zabawy i alkoholu, idol ówczesnych nastolatek- Maurice Barrymore. Maurice, mimo iż uprawiał zabawowy tryb życia to znał w nim umiar. Był ojcem dwojga późniejszych wielkich aktorów amerykańskiego dwudziestolecia Lionela i Ethel. Ethel, którą do chrztu podawała sama Modrzejewska będzie cioteczną babką współczesnej gwiazdy komediowej Drew Barrymore. Modrzejewska nadal poszerza swój repertuar, dodaje kolejne szekspirowskie sztuki, kolejną był „Wieczór Trzech Króli”.

Kiedy przebywała w Nowym Jorku, zaszczycił ją największy aktor dramatyczny Ameryki Edwin Booth, poprosił Modrzejewską by zagrała u jego boku Julię, podczas gdy on będzie Romeo, w czasie pożegnalnego spektaklu na pożegnanie jego zabijanego teatru. Spektakl się odbył w kwietniu 1883 roku w nowojorskim teatrze, który w kolejnym dniu zaczęto przekształcać na wielki dom towarowy, co jak widać i współcześnie się zdarza.

Życie Modrzejewskiej zaczęło toczyć się w sposób ustabilizowany. Pod warunkiem, że stabilizacją nazwiemy dryfowanie między dwiema odległymi od siebie posiadłościami. Jedna mieściła się w Zakopanem, a druga w Kalifornii. Amerykańska mieściła się w Santiago Canyon i nazywano ją „Modejska Ranch”, ona sama swój dom i ogród ochrzciła mianem szekspirowskiego Ardenu.

Polska, górska posiadłość zakupiona została w początku lat osiemdziesiątych. Kiedy zawitali do niej w 1881 roku Państwu Chłapowskim został przedstawiony młody kompozytor, określany mianem nowego Chopina- Ignacy Jan Paderewski, mający wówczas zaledwie 21 lat. Od tej pory zrodziła się wielka i długoletnia przyjaźń między tą trójką. Jednakże pobyt był krótkotrwały i służył jedynie chwilowemu odpoczynkowi przed kieratem amerykańskiego show biznesu.

W lipcu 1883 roku zarówno Karol jak i Dolcio przyjęli obywatelstwo amerykańskie, odtąd będą już nosić nazwisko Ralph Modejsky oraz Charles Bozenta. W związku z tym, iż Karol czuł się miernie u boku swej zarabiającej żony, a jego felietonistyka nie cieszyła się zbyt wielką popularnością przyjął on stanowisko impresaria Heleny. Jednak nie mając doświadczenia w tego typu działalności, zorganizował jedynie sześć, spośród 26 wielkich tournee małżonki. Kolejne znów miało odbyć się po Europie. Był rok 1884. Na pierwszy ogień poszły wyspy. Najpierw Londyn i jeden z najbardziej reprezentacyjnych teatrów „The Lyceum” prowadzonym przez Henry’ego Irvinga, później Irlandia i występy w Dublinie. Tam zagrała „Damę Kameliową”, owacjom nie było końca. Publiczność nie pozwalała jej zejść ze sceny. Kurtynę, co chwilę podnoszono, widzowie wiwatowali na stojąco, Helena się kłaniała i tak w kółko. By zakończyć z klasą te uwielbienie przemówiła do publiczności własnymi słowy. Podziękowała widzom z całego serca, potwierdziła, że rozumie los Irlandczyków, gdyż tkwiąc pod brytyjską okupacją są w identycznej sytuacji jak Polacy pozbawieni własnego kraju. Reakcja była natychmiastowa. Powrót Modrzejewskiej z teatru do hotelu stał się irlandzką manifestacją patriotyczną. Wszyscy szli za powozem, w którym gwiazda wracała, wiwatowali, okrzykiwali, szli widzowie, a do nich dołączali przechodnie. Musiała interweniować policja. Na rezultaty nie trzeba było czekać. Następnego dnia londyński „The Times” opublikował artykuł, w którym radził, delikatnie ostrzegając Helenę, że zanim następnym razem zdecyduje się na występy w Anglii powinna zdecydować, czy woli pozostać aktorką czy stać się politykiem. Modrzejewska już więcej nie wystąpi w Anglii, mieszkanie przy Half Moon Steet pozostanie opustoszałe i nie odbędą się więcej żadne londyńskie wtorki u Chłapowskich. Przygoda z Anglią, ojczyzną Szekspira została zakończona irlandzkim akcentem. Wyjechała.

Następny był Kraków, gdzie po raz pierwszy pokazała „Wieczór Trzech Króli” w zrewidowanym osobiście przekładzie na język polski według Urlicha. W inscenizacji sir Tobiasza Chudogębę zagrał późniejszy dyrektor teatru miejskiego, młodziutki Ludwik Silski, który swym poczuciem humoru bawił Modrzejewską do łez. Z dwóch krakowskich przedstawień Modrzejewska przekazała dochód na budowę nowego teatru, późniejszego teatru im. Juliusza Słowackiego. Ten cel zostanie zrealizowany, w Krakowie powstanie, co prawda po wielkich perturbacjach i skandalach, teatr miejski wzorowany na operach w Wiedniu i Budapeszcie, którego otwarcie nastąpi dopiero w 1893 roku, mimo to Helena jeszcze w nim zagra. W czasie tego pobytu w Krakowie, zorganizowała koncert dla młodego pianisty, jakiego poznała przed czteroma laty. 24 letni Paderewski miał akompaniować jej przy fortepianie w hotelu Saskim, a ona miała deklamować polską poezję. Dochód z koncertu przeznaczyła na stypendium dla pianisty, który tylko dzięki temu mógł pozwolić sobie naa studia w Wiedniu, otwierające mu drogę do światowej kariery.

I znowu powrót za wielką wodę. Monotonię występów przerwał ponownie największy wśród amerykańskich aktorów Edwin Booth. To będzie jej druga już przygoda z tym wielkim artystą. W roku 1888 w nowojorskiej „Metropolitan Opera House” Booth wystawiał swój benefis, był to „Hamlet”, którego historia teatru określi później jaki „Hamleta” stulecia, gdyż zaproszono do gry cała plejadę gwiazd amerykańskiej sceny. Modrzejewską poproszono do interpretacji roli Ofelii. Po spektaklu Booth zaproponował Helenie wspólne tournee po Stanach. Było tak duże dla niej wyróżnienie, że zdecydowała się zapłacić 20 tysięcy dolarów odszkodowania za zerwanie kontraktu z macierzystym teatrem by móc grać u boku największego szekspirowskiego aktora tamtych czasów. Poczuła się równą mistrzowi, współtwórczynią ról. Nazwiska na afiszach obydwojga miały tę samą wielkość liter. Podczas gdy tworząca się wówczas prasa brukowa spekulowana na temat ich domniemanego romansu, zespół nic sobie tego nie robił, podróżował pod nazwą: „Booth-Modejska-Berrett Company” wystawiając „Hamleta”, „Makbeta”, „Wiele hałasu o nic”. Mimo, iż najmłodszy brat Bootha, też aktor, nazwiskiem John Wilkes, w 1865 roku, podczas zastrzelił prezydenta Stanów Zjednoczonych- Abrahama Lincolna podczas przedstawienia teatralnego, to incydent ten nie miał wpływu na świetną gwiazdę artysty. Całość tournee trwało siedem miesięcy, występy odbywały się dzień w dzień z niewielkimi tylko przerwami na drogę z miasta do miasta. Jedna z recenzji, jakie masowo ukazywały się w prasie, a jedna z nich pisana ręka krytyka Charlesa Wingate’a, po występie na Broadway’u, 18 listopada 1889 roku, brzmiała:

„… wraz z nazwiskiem Modjeskiej musimy zamknąć wielkie kreacje Lady Makbeth, dopóki nie zjawi się nowa gwiazda na nieboskłonie teatralnym. Pomimo wielkich sukcesów w różnych sztukach Modjeska jest zasadniczo aktorką szekspirowską.”

Jakiż to był potworny odwet i zemsta za okrutną recenzję Duttona Cooka, po jej londyńskiej premierze Julii, kiedy to zadufany Anglik miał czelność stwierdzić, iż nie nadaję się do odtwórczyń szekspirowskich bohaterek. Ona, Modrzejewska, od czternastego roku życia kochająca i wielbiąca Szekspira.

Nadszedł rok 1893. Zarówno w Europie i jak za oceanem do głosu zaczęły dochodzić kobiety. Emancypantki, sufrażystki, entuzjastki. Głos kobiecy domagał się dostępu do edukacji, studiów wyższych, zarządzania własnym majątkiem, aż wreszcie uzyskania praw wyborczych. Zaczęto wydawać odpowiednie publikacje, zakładać organizacje zwoływać kongresy. Postulaty stopniowo udawało się osiągać, jako pierwsze prawa wyborcze otrzymały kobiety ze stanu Wyoming bo już w 1868 roku. Jeden z Kongresów Kobiet odbył się w Chicago, właśnie w 1893 roku, przy okazji Międzynarodowej Wystawy. Wzięła w nim udział pierwsza artystka scen amerykańskich- Helena Modjeska. Wygłosiła tam przemowę o losie polskich kobiet i ogólnie Polaków pod zaborami, zwłaszcza w części rosyjskiej. Przemówienie było zatytułowane: „Miejsce kobiet w prawdziwym dramacie”; ty drama net było, rzecz jasna, pozostawienie kobiet i wolnych ludzi w zniewolonym kraju, rusyfikacja, germanizacja i brak praw do własnej tożsamości; języka, kultury i historii. Wkrótce „Kurier Warszawski” doniósł:

„… wieczorne posiedzenia poświęcono głównie polityce i sprawom społecznym. Przemawiało wiele kobiet, gwiazdą jednak tego wieczoru była pai Helena Modrzejewska, której wspaniała mowa o kobietach wywołała zapał ogromny. Dzienniki tutejsze wyrażają się, że widok artystki w czasie jej mowy natchnionej był godnym pędzla największego w świecie artysty.”

Wkrótce po tym wydarzeniu Helena odwiedza Warszawę i jej teatry rządowe. Przeforsowała tam niechcianego kiedyś Szekspira wystawiając „Wieczór trzech króli”. Jej honoraria wydawały sie być kosmicznymi w warunkach warszawskich ale nie były niczym w porównaniu z amerykańskimi. Jednak Warszawę państwo Chłapowscy opuszczali w trybie natychmiastowym. Podobnie jak Irlandię, tak i stolicę swej nieistniejącej ojczyzny pozostawiali w popłochu i nader szybkim tempie. Warszawa już nigdy nie zobaczy Modrzejewskiej. Dlaczego? Otóż po występach, Chłapowski został wezwany do komisarza warszawskiej policji, pana Kleigla i poinformowany o odwołaniu całego angażu Modrzejewskiej, wszelkich wizyt u generała- gubernatora i wszystkiego, co wiązało się z pobytem Modrzejewskiej w Warszawie. Rozkazy płynęły z samego Petersburga i były skutkiem jej wystąpienia na Chicagowskim Kongresie kobiet. Dwa tygodnie później ukazał się carski ukaz zabraniający Helenie Modrzejewskiej, słynnej aktorce, żonie Karola Bodzenty Chłapowskiego, obywatelce amerykańskiej, wjazdu do jakiejkolwiek części terytorium rosyjskiego. Ukaz nigdy nie został cofnięty.

Państwo Chłapowscy wrócili do Ameryki. Helena przygnębiona carskim ukazem, próbowała kilkakrotnie interweniować u władz rosyjskich samodzielnie, jak i z sprawą dyplomacji swojego małżonka. Nie przyniosło to jednak żadnego skutku. Jak zwykle rzuciła się w wir pracy i przystąpiła do kolejnego objazdu po Stanach. W 1896, mając już 56 lat, mimo, że pełna życia i energii zaczyna odczuwać skutki swego wieku jak i intensywnego trybu życia. W czasie kolejnego tournee zapada na zakrzepowe zapalenie żył połączone z paraliżem lewej ręki, podczas pobytu w Cincinnati. Jest zmuszona do przerwania występów. Wraca do swojego kalifornijskiego Arden, gdzie poddaje się wielomiesięcznej rekonwalescencji. W tym też czasie, w czerwcu 1897 roku, docierają do niej dwie smutne wiadomości: w Krakowie umierają Ci, którzy swego czasu stanowili nieodłączny element jej życia: Antonina Hoffmanówna i Adam Asnyk. Nie byłaby jednak sobą gdyby leżała jedynie i chorowała, w czasie przymusowego odpoczynku przygotowywała się do ról: Kleopatry, Katarzyny Aragońskiej w „Henryku VIII” oraz Konstancji w „Królu Janie”. Jak tylko doszła do siebie wyruszyła w kolejne tournee trwające od października 1898 do kwietnia 1899 roku. Gra nowe przygotowane role, dołączając do nich role Magdy z Sudermanowskiego „Gniazda Rodzinnego”, a w młodziutką, pełną powabu królową Kleopatrę wciela się jako 59 letnia babcia trojga wnucząt.

Po gościnnych występach w Nowym Jorku, w lutym 1900 roku oświadcza, że kończy karierę sceniczną po uprzednim pożegnalnym tournee. Jak się okaże później życie zażyczy sobie czegoś innego.

W maju 1901 roku przypływa do Europy, lecz zaledwie na trzy miesiące. Najpierw będzie przebywała u rodziny męża w Poznańskiem, później przejdzie dwutygodniową kurację w niemieckim Kissingen, potem Kraków, gdzie spotka wybitnego człowieka o renesansowej duszy- Stanisława Wyspiańskiego, z którym wkrótce połączy ją życie zawodowe. Jednak najwięcej czasu spędzi we Lwowie gdzie będzie przedstawiała „Marię Stuart” oraz dopiero co wprowadzoną rolę hrabiny Idalii z „Fanatyzmu” granego jednak pod tytułem „Nowa Dejanira”. Po tych trzech miesiącach wyruszy w ponowną podróż przez Atlantyk, by wrócić do Krakowa z początkiem 1903 roku. Tu wybitny dramaturg i poeta, malarz i rysownik- Wyspiański, powierzy jej kilka ról w swoich dramatach. Modrzejewska zacznie od „Warszawianki”, potem wyjedzie do szwajcarskiej rezydencji Paderewskich w Morges by przygotowywać się do roli Antygony oraz, jak sama stwierdziła, do niezwykle trudnej sztuki Wyspiańskiego „Protesilas i Laodamia”. Przedstawienia rozpoczęły się w kwietniu 1903 roku w nowym krakowskim teatrze miejskim. W czasie trzeciego przedstawienia w dniu 28 kwietnia 1903 roku artystka się przeforsowała. Początkowo zaczął jej się łamać głos, mówiła coraz ciszej, aż głos jej zupełnie zaniknął. Był to jej ostatni występ w Polsce. Dramat Wyspiańskiego zakończył się dla Heleny równie dramatycznie.

Chłapowscy wrócili do Arden. Żyli spokojnie, przyjmowali gości, urządzali fixy w skromnym towarzystwie. Słynnym już jest fakt, kiedy to poproszona przez amerykańskich gości o recytowanie czegoś polskiego, w ojczystym języku, Helena stanęła przez niewielką publiczności i zaczęła deklamować. Swą interpretacją doprowadziła do wzruszeń, łez, rozmarzenia. Zapytana o dzieło jakie właśnie przedstawiła, odpowiedziała swobodnie: tabliczka mnożenia. Odbyła kilka występów w San Francisco, ale wolała już ewidentnie spokój w swej niewielkiej posiadłości. Częstymi jej gośćmi byli państwo Paderewscy, którzy mało pochlebnie się wypowiadali o samym Arden, twierdząc, iż jest aż nazbyt melancholijne i depresyjnie. Modrzejewska usunąwszy się ze scen rozpoczęła sporządzanie notatek i pisanie własnych wspomnień i pamiętników. Nie chciała już wracać na scenę, jednak dzięki namowom Paderewskiego i świetnych reprezentantom anglosaskich scen zgodziła się na swój benefis. Było to wydarzenie artystyczne nowego Jorku. Benefis odbył się w dniu 2 maja 1905 roku w „Metropolitan Opera House”. Helena zagrała trzy sceny z „Makbeta” i jeden akt z „Marii Stuart”. Na tym jednym występie zarobiła 12 tysięcy dolarów, jednak zasmucona była brakiem Paderewskiego na przedstawieniu. Ten jednak zmierzał w stronę Nowego Jorku jednak, pociąg jakim jechał został celowo wykolejony przez maszynistę by uniknąć wypadku tragiczniejszego w skutkach. Mistrz nie doznał większych obrażeń. Jak tylko się spotkali z Paderewskim, państwo Chłapowscy posłuchali jego rady i sprzedali posiadłość Ardem. Działkę rozparcelowano, a dom zakupił jakiś milioner ze wschodniego wybrzeża. Helena za namową gwiazd teatralnego show biznesu ruszyła w ostatnią trasę, pożegnalne tournee trwające dwa lata od 1905 do 1907 roku. Grała swój stały repertuar: „Marię Stuart”, „Makbeta”, „Wiele hałasu o nic”. W czasie jednego z wieczór ponownie zaniemogła tracąc głos, musiała ja zastąpić dublerka, którą dobrano tak aby była podobna do Modrzejewskiej i miała podobny styl gry. Po zakończeniu ostatecznie występów hrabiostwo Chłapowscy zamieszkali na krótko w małej nadbrzeżnej miejscowości dokupując kilka akrów gruntów, Karol znów chciał się bawić w rolnika, jednak i tym razem nic z tego nie wyszło. Ostatecznie osiedlili się na małej wysepce Bay Island w pobliżu New Port w Kalifornii. Tworzyli tam cos n kształt klubu, czy komuny, gdyż wysepkę zamieszkiwało zaledwie kilkanaście osób. Tutaj dalej pisała swe pamiętniki, które miały się stać jej ostatnią wielką rola dla publiczności jakie jej już nie zobaczy, ale jaka ją przeczyta. Swoje „Wrażenie i wspomnienia” ukończyła jesienie 1908 roku.

Helena choruje, słabnie z każdym dniem. Diagnozy są niejednoznaczne. Wcześniejsze osłabienia, zmęczenia, częste bronchity utożsamiano ze zbyt intensywnym trybem życia. Trzech lekarzy postawiło ostateczną diagnozę, umierała na tę samą chorobę, która wygrała z Zimajerem, czy z Gabrielem Dantem Rosettim. Zdiagnozowano chorobę Brighta- kłębuszkowe zapalenie nerek. W marcu zjechał syn- Ralph z zona i dziećmi. Agonia rozpoczęła się 1 kwietnia i trwała osiem dni. Leki nasenne, przeciwbólowe nie pozwalały jej cierpieć za nadto. Nie rozpaczała, nie dramatyzowała i bez lęku pożegnała się ze wszystkimi czerpiąc jeszcze z resztek świadomości. Zapadła w kilkudniowy półsen, w pewnym momencie po przebudzeniu wydobyła z siebie kilka słów, których nikt nie zrozumiał.

Zmarła 8 kwietnia 1909 roku nie odzyskawszy przytomności.

Ciało Modrzejewskiej, która po śmierci wyglądała jakby o trzydzieści lat odmłodniała, zabalsamowano w Los Angeles, po czym przewieziono do Chicago, gdzie można było złożyć hołd największej aktorce szekspirowskiej.

Nocą z 16 na 17 lipca, czarna prosta trumna przybyła do Krakowa. Poduchacki kościół Świętego Krzyża tonął w kwiatach, na drodze konduktu pogrzebowego gazowe latarnie okryte były kirem i zdobione kwieciem. Konie ciągnące karawan zamiast tradycyjnych kit na łbach miały bukieciki jasnych kwiatów. Przybyli przedstawiciele wiedeńskiego rządu, delegacje teatrów ze wszystkich zaborów. Za trumną obok najbliższej rodziny szedł Wyspiański i Sienkiewicz. Kondukt żałobny przeszedł przez całe miasto. Helena Modrzejewska spoczęła w rodzinnym grobowcu, przy głównej alei krakowskiego cmentarza rakowickiego.