Karla- Pani z Brzezia


„Ona pewnie zawstydza, ale nie czuje się człowiek, wobec niej, nikim i niczym poniżony, tylko wezwany. Ona jest wezwaniem i wyzwaniem.”

Ksiądz Adam Boniecki

Gdyby była płci męskiej, gdyby była monarchą, nad jej grobem należałoby, zgodnie z tradycją, podwójnie złamać miecz. Była bowiem ostatnią z rodu.

karolina 2

Protoplastą rodu Lanckorońskich był Zbigniew z Brzezia urodzony około roku 1360, Marszałek Wielki Koronny i Starosta Krakowski, bliski współpracownik króla Jagiełły, dowódca 34 chorągwi marszałkowskiej w bitwie pod Grunwaldem, sygnatariusz unii polsko-litewskiej w Horodle. Zbigniew i jego syn Przedbór stworzyli rodzinę, herbu Zadora, wielce zasłużoną w dziejach Rzeczypospolitej.

W 1848 roku urodził się niejaki Karol Lanckoroński, syn twórcy kolei austriackiej, kawaler Orderu Złotego Runa, Orderu Odrodzenia Polski, mecenas sztuki, zajmujący stanowisko szambelana cesarskiego dworu w Wiedniu. Karol przyczynił się do restauracji Katedry Krakowskiej, miłośnik wczesnego, włoskiego renesansu. Właściciel jednej z największych kolekcji renesansowego malarstwa, swoją pasją zaraził córkę- Karolinę. Hrabia Karol Lanckoroński był trzykrotnie żonaty, z Marią Salm, Franciszką Attems oraz z pochodzącą z pruskiej rodziny dyplomatycznej Małgorzatą von Lichnowsky. Z drugą żoną miał syna Antoniego, zaś z Małgorzatą dwie córki: Karolinę i Adelajdę. Ten „niezwykle wielki pan” jak określał go Wojciech Kossak, był posiadaczem ogromnej fortuny, do niego należały majątki w Galicji, dawnym Królestwie Polskim oraz w samych Austro-Węgrzech. W skład tej fortuny, której właściciel był jedną z najbogatszych osób w Galicji, wchodziły: majątek w Rozdole, Komarnie i Jagielnicy na Podolu (dzisiejsza Ukraina), Wodzisław w zaborze rosyjskim, Freuenwald w Styrii (wschodnia część Austrii) oraz rozliczne kamienice we Lwowie i Krakowie, a z czasem nawet wielki, neobarokowy pałac w Wiedniu.

Rodzina Lanckorońskich przeniosła się do Wiednia za sprawą pradziadka Karoliny- Antoniego Rzewuskiego- współtwórcy Konstytucji z dnia 3 maja, po trzecim rozbiorze Polski. Zabrał on ze sobą wówczas, wiele obrazów, zakupionych ze spuścizny po ostatnim królu polskim. Kolekcja ta dodatkowo wzbogacona przez Karola stała się jedną z największych prywatnych na świecie. W tatach 1892 do 1894 wzniósł reprezentacyjny pałac w stylu historyzującego baroku. Pałac ów znajdował się przy jednej z najbardziej reprezentacyjnych traktów Wiednia- Jacquingasse, z okien którego roztaczał się widok na wiedeński Belweder. W pałacu tym, Lancokoroński prowadził salon towarzyski, a w 1901 roku udostępnił go zwiedzającym, prezentując swoje zbiory składające się z malarstwa europejskiego od XIV do XIX wieku, eksponaty sztuki indyjskiej, egipskiej, japońskiej etruskiej, a nawet meksykańskiej zdobytych w czasie rozlicznych podróży.

W dniu 11 sierpnia 1898 roku na świat przyszła córka Karola z trzeciego małżeństwa- Karolina Maria Adelajda Franciszka Ksawera Małgorzata Edina hrabina Lanckorońska z Brzezia herbu Zadora.

Urodziła się w Buchbergu w Austrii. Każdego roku miesiące zimowe rodzina Lanckorońskich spędzała w Wiedniu, natomiast od kwietnia do listopada przebywali na Podolu, w swej posiadłości w Rozdole. Karolina wspominała:

„Mój dom rodzinny w Rozdole, ślicznie na wzgórzu położony, słoneczny. Stał w dużym parku wśród drzew. Miałam narożny pokój z oknem wychodzącym na zachód. Patrzyłam stamtąd niezliczone razy na ogromne niezliczone horyzonty. W dużym parku dużo było kasztanów, dębów i buków.”

            Rozdół należał do rodziny Rzewuskich od 1650 roku, potem z racji koligacji rodzinnych przeszedł w ręce Lanckorońskich. Karol, istniejący tam pałac przebudował i rozbudował. Powstała monumentalna, dwupiętrowa bryła o cechach neorenesansu. W pałacu mieściły się rozliczne pokoje prywatne, komnaty reprezentacyjne. jadalnia czerwona i zielona, na galeriach sufit zdobiły stropy z cedrowego drzewa, w ściany wmontowane były antyczne płaskorzeźby, jak i freski przywiezione przez Karola z jego rozlicznych wypraw. Obok pałacu mieściła się biblioteka z niezwykle rzadkimi woluminami. Kiedy w 1939 roku, weszli bolszewicy, wszystko to, czego rodzina nie zdołała zabrać zaczęli palić, jeden z bardziej światłych generałów sowieckich spytał: Szto Wy diełajecje?, odpowiedzieć mu mieli: „Eto wszystko burżuazja, nada spalić.” Biblioteka ta liczyła pierwotnie 70 tysięcy tomów oraz 120 tysięcy fotografii.

Pałac otoczony zewsząd parkiem, w którym rosły buki, sosny, dęby, kasztany, w tym jadalne. Pośrodku parku stała kaplica pałacowa, przemieniona przez bolszewików na stanie, a na postumencie, na którym stała figura Świętej Panienki ustawiono rzeźby Lenina i Stalina. W ogrodzie były też fontanny. Jedna z nich uwieńczona była stiukowym aniołem, którego pijacy, jak powiadają miejscowi sprzedali za 30 rubli. Późniejsze badania wykazały, że niniejszy posąg był marmurowy i pochodził z II wieku naszej ery. Dziś rozdolski pałac, mimo iż dzierżawiony przez kijowska firmę turystyczną ulega ciągłej dewastacji. Karolina tak wspomina swoje dzieciństwo w Rozdole:

Jeden buk był szczególnie przydatny bo bardzo gęsto i nisko rozgałęziony, można było nań uciekać i tam czytać. Raz gdy na moje urodziny w sierpniu, otrzymałam bardzo ważną dla mnie książkę, porwałam ją i wdrapałam sie dość wysoko. Książka dla młodzieży opisywała odkrycie Troi. Słyszałam z daleka guwernantkę, wrogo wołającą moje imię. Gdy stanęła pod drzewem musiałam zejść. Zabrała książkę. Poszła ze mną do pałacu, do mojej matki i doniosła o szczegółami o przestępstwie. Matka wzięła książkę i powiedziała, bardzo poważnie, że porozmawia z ojcem. Byłam zatroskania jedynie o losy książki.”

            Jednak zapytana po latach przez Kazimierza Kuczmana o rodzinną posiadłość, poddała krytyce ojcowską przebudowę w stylu historyzmu i odpowiedziała jako historyk sztuki:

Niech Pan nie myśli, że ten Rozdół z lat osiemdziesiątych XIX w. był piękny, jak był cały! Ale oczywiście jego wspomnienie jest mi drogie.”

            Karolina od dzieciństwa przejawiała zainteresowania literaturą, zwłaszcza historyczno-dokumentalną, zdecydowanie pod wpływem ojca. Od lat dziecinnych była wychowywana po europejsku. Z ojcem rozmawiała po francusku i angielsku, z matką po niemiecku. Języka polskiego nauczyła się sama, z pomocą guwernantki i rozlicznej literatury zgromadzonej w rodzinnej bibliotece. Mimo, iż rodzice nie uczyli jej ojczystego języka, tylko dążyli bardziej w kierunku europejskiego, czy kosmopolitycznego wychowania swoich dzieci, nie oznaczało to, że nie byli patriotami. Jej ojciec- Karol, kiedy umierał, na stoliku obok jego łoża miał otwarta księgę mickiewiczowskiego „Pana Tadeusza”, którego kazał jej jako dziecku przetłumaczyć z polskiego na niemiecki. Sama, nocami, pod kołdrą czytała polską literaturę. Wiele wierszy Słowackiego i Norwida znała na pamięć.

Karol Lanckoroński był mecenasem artystów, jednym z tych dla którego był protektorem to młody malarz- Jacek Malczewski. Bywał on w Rozdole wiele razy od 1884 roku do 1915, kiedy to odwiedził pałac po raz ostatni. Towarzyszył Lanckorońskiemu w podróży azjatyckiej, jak i tej dookoła świata. Na rok 1900 datuje się obraz, właściwie portret Małgorzaty von Lichnovsky z dwuletnią Karoliną. Rodzina była portretowana jeszcze wiele razy, a sama już nieco starsza Karolina tak wspominała te momenty męki, kiedy musiała pozować Malczewskiemu:

„Niezbyt lubiłam – mówi – gdy przyjeżdżał do Rozdołu Malczewski. Musiałam mu pozować, siedzieć nieruchomo. Skarżył się moim rodzicom, że Karolina jest zbyt ruchliwa i nie siedzi spokojnie”. Jej starszy, przyrodni brat Antoni i młodsza siostra Adelajda nie sprawiali tyle kłopotów.”

            Mimo wszystko Karolina , czy to w Wiedniu, czy w Rozdole wychowywała się w atmosferze, sztuki od antyku po ówczesność. Otoczona dziełami pisarskimi i niezwykle cennymi malarskimi.

W 1910 roku, kiedy miała 10 lat, ojciec zabrał ją do Florencji. Chciał w niej zaszczepić swoją miłość do quattrocenta- sztuki wczesnego, włoskiego renesansu. Pokazał jej freski autorstwa Fra Angelica. Jednak nie podzieliła fascynacji ojca. We Florencji zobaczyła coś, co do końca życia ukształtowało jej sposób widzenia piękna- w Akademii Florenckiej stał, rzeźbiony w białym marmurze posąg Dawida wykonany przez mistrza Michała Anioła. Odrzuciła sztukę sakralną z XV wieku jako zbyt słodką i ckliwą. Zakochała się w Dawidzie i do końca życia pozostała wierna jego twórcy. Zakupiła tam sporych rozmiarów fotografie posągu, z którą przeżyła niemalże całe swoje życie. Inny artysta już dla niej nie istniał, Michał Anioł był pierwszy i to on wyznaczył jej poczucie estetyki.

Gdy już wybuchła I wojna światowa rozpoczęła naukę w prywatnym, benedyktyńskim, wiedeńskim gimnazjum we Freyung w roku 1917. W tym samym czasie pracowała w szpitalu założonym przez ojca, opiekując się rannymi polskimi żołnierzami. Z nabożną czcią kultywowała legendę brygadiera Piłsudskiego: przychodził do jej domu na długie rozmowy, a Karolina cieszyła się, że może go prowadzić na salony. „Gdyby była chłopakiem, uciekłaby do legionów” – mawiał jej ojciec.

Karolina poświęciła się nauce i sztuce bez reszty. Zanim skończyła gimnazjum, a było to w 1921 roku, tuż po wojnie, w roku 1919 oświadczył się jej wysoko postawiony urzędnik. Carl Burckhardt, był on attache Poselstwa Szwajcarskiego w Wiedniu, Wysoki Komisarz Ligi Narodów w Wolnym Mieście Gdańsku, późniejszy przewodniczący Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Oświadczyny zostały odrzucone, 30letni wówczas urzędnik został odprawiony z kwitkiem. Być może Karolina nie była zainteresowana samym ożenkiem, być może rodzina nie godziła się na mezalians ze szwajcarskim mieszczaninem. Jednak pojawi się on jeszcze w jej życiu i to w sposób niebagatelny, wręcz zbawienny dla niej samej. Karolina jednak mimo, iż poślubiona nauce, budziła zainteresowanie wśród mężczyzn. Niedługo potem oświadczył się jej hrabia Edward Raczyński, młody polski dyplomata, który za kilkadziesiąt lat zostanie prezydentem Rzeczpospolitej na obczyźnie. Odmówiła. Pytana o powody odrzucenia zaręczynowego pierścionka odpowiedziała:

„On mi się oświadczył. Ale on powiedział: Karla, wyjdź za mnie za mąż, bo ja jestem słaby, mnie trzeba wspierać, trzeba, żeby ktoś przy mnie był. Ja miałabym wyjść za mężczyznę takiego, który jest słaby? Dla mnie mężczyzna musi być wysoki, przystojny, silny, ale nigdy słaby. Ja takiego mężczyzny nie chce.”

Zaraz po tym, Raczyński, ożenił się z Angielką, Lady Joyuse Markham. Kiedy ona umierała, w 1935 roku, powiedziała mu na łożu śmierci żeby ożenił się z Polką. Ponownie oświadczył się Lanckorońskiej i ponownie został odrzucony. Przyszły prezydent na uchodźctwie ożenił się z Cecylią Jaroszyńską, z którą miał trzy córki, wszystkie one nazywały Karlę ciocią.

Po ukończeniu Gimnazjum i po Traktacie Wersalskim, na mocy którego Polska odzyskała niepodległość nie wróciła do kraju. Rozpoczęła studia na Uniwersytecie Wiedeńskim w 1921 roku. Na tej uczelni Karolina Lanckorońska słuchała wykładów Dworzaka, Tietzego, Schlosera. Interesowała ją sztuka Włoch w okresie renesansu i baroku, zaś ulubionym malarzem był Michał Anioł. Po ukończeniu studiów Karolina otrzymała dyplom historyka sztuki, wyspecjalizowawszy się równolegle w zakresie archeologii i filozofii. Pod kierunkiem Dworzaka, Lanckorońska przygotowywała rozprawę doktorską, tematem której była twórczość Michała Anioła. Po śmierci Dworzaka jej promotorem został prof. Julius von Schloser. 21 maja 1926 roku Karolina Lanckorońska obroniła na Uniwersytecie Wiedeńskim rozprawę doktorską, otrzymując stopień naukowy doktora historii sztuki. Rozprawa doktorska dotyczyła przedstawienia wizji Sądu Ostatecznego według Michała Anioła zilustrowanego w Kaplicy Sykstyńskiej, a nosiła tytuł: „Studia na temat Sądu Ostatecznego Michała Anioła i jego artystycznego rodowodu”.

Po ukończonych studiach zaczęła się zastanawiać nad dalszą drogą życiową, te myśli omal nie pognały jej do szkoły medycznej. Wahała się czy nie zostać pielęgniarką, doświadczenie przecież nabyła podczas wojny. Jednak pozostała wierna sztuce. Wyjechała do Włoch, przebywała przede wszystkim w Rzymie, gdzie oddawała się studiom nad włoskim renesansem i wczesnym barokiem przygotowując się do habilitacji. Porządkowała również archiwa fotograficzne i biblioteczne Stacji Naukowej Polskiej Akademii Umiejętności. Nagłe wypadki rodzinne zmusiły ją do powrotu do kraju. W dniu 15 lipca 1933 roku umiera jej ojciec.

Karolina wraz z siostrą Adelajdą dziedziczy w spadku Komarno. Miejscowość ta należała do rodziny Lanckorońskich od połowy XVIII wieku. Wówczas majątek składał się z miasteczka o tej nazwie, pałacu usytuowanego we wsi Chłopy oraz czternastu folwarków, w części przekształconych na samodzielne wsie. Miała wraz z siostrą zająć się zarządzaniem majątkiem, do czego niekoniecznie miała głowę. Tamtejsi chłopi uważali ją za dziedziczkę o dobrym i prawym sercu, taką zresztą dali jej późniejszą opinię dla sowietów. Współdziałała z nimi i doradzała im, dbała o ich wykształcenie i pracę. Posiadłość tę wspominała następująco:

„Dom w Komarnie, którego nie nazywaliśmy pałacem, był bardzo prosty i przyzwoicie umeblowany, ale poza książkami niczego tam nie było. Oba kościoły, w Rozdole i Komarnie, były wspaniałe, jak na prowincjonalne świątynie naszych stron. Wyposażenie ich, szczególnie rozdolskiego, było bogate”.

A pytana o to kto budował kościół w Chłopach dla tamtejszych mieszkańców, budowę, która trwała jeszcze podczas okupacji mówiła:

„Chłopy i ja. Chodziliśmy do kościoła w Komarnie i uradziliśmy tam z chłopami z Chłopów, i z księdzem, że wybudujemy im nowy kościół. Chłopi podeszli do sprawy z wielkim entuzjazmem. Do wybuchu wojny zdążyli nawet wyposażyć nowy kościół w ołtarz i dwie rzeźbione figury. Dziś ten kościół jest cerkwią”.

Komarnem zarządzała zaocznie.

18 października 1934 roku dr Karolina Lanckorońska złożyła do Rady Naukowej Wydziału Humanistycznego UJK we Lwowie podanie, w którym prosiła o udzielenie jej możliwości wykładania kursu historii sztuki współczesnej. W części wstępnej planu wykładów pisała, iż pragnie „dać obraz całokształtu rozwoju dziejów architektury, kultury i malarstwa we Włoszech od połowy XIII aż do XVIII wieku.” W tym samym roku otrzymała stanowisko docenta prywatnego i rozpoczęła kurs wykładów. Do podania dołączyła dokumenty, z których możemy się dowiedzieć, że w latach 1926-1934 dr Lanckorońska opublikowała sześć artykułów naukowych. Cykl wykładów zaplanowano na dwanaście trymestrów, tj. na cztery lata akademickie.

Przeprowadziła do Lwowa po powrocie z Rzymu w roku 1935, zamieszkała przy ulicy Zimorowicza 19. Jej mieszkanie było umeblowane nadzwyczaj prosto – stoły i ławy, przywiezione z Włoch, ale nie młodsze niż z wieku XVI. Karolina Lanckorońska szyła sobie ubrania u najlepszych krawców Wiednia i z pogardy dla kosmetyków używała tylko „Elizabeth Arden.”. Była bardzo bogata i, rzeczywiście, nie zauważała, że jej „spartański”, jak sama mówiła, tryb życia, nie za bardzo na taki wyglądał. Wstąpiła na tamtejszy Uniwersytet Jana Kazimierza, gdzie objęła katedrę sztuki nowożytnej. Jednocześnie przygotowywała się do habilitacji analizując malarstwo i rzeźbę Michała Anioła, loggie Rafaela, inżynierię Leonarda, malarstwo Tintoretta. Podróżowała do Włoch, Francji, Hiszpanii i Portugalii. Wśród artykułów jakie wówczas opublikowała należy wymienić: „Paradiso Tintoretta”, który został opublikowany w 1932 roku. Karolina Lanckorońska poddała dokładnej analizie dwie kompozycje Tintoretta na temat raju. Jedna z nich powstała 10 lat wcześniej jako szkic do pierwszej. Autorka podkreślała, iż przemiana, a raczej rozwój artystyczny Tintoretta, stwierdzony przy pomocy obu obrazów Paradisa, nie jest zjawiskiem odosobnionym. Odwrót od renesansowego poglądu na świat, a z nim przeistoczenie pojęć o zadaniach sztuki w ogóle były charakterystyczne dla epoki po Soborze Trydenckim.

13 grudnia 1934 roku Rada Wydziału jednogłośnie uznała zaprezentowany przez Lanckorońską referat nt.: „Pieta w twórczości Michała Anioła” za odpowiadający wymaganiom uniwersyteckim i udzieliła dr Karolinie Lanckorońskiej vinia legendi z historii sztuki. Potwierdziła ona tym wysoką ocenę swego dorobku naukowego, wyrażoną przez prof. Podlachę. 13 stycznia 1936 roku Senat Uniwersytetu Lwowskiego poparł decyzję Rady Wydziału Humanistycznego. 9 maja tegoż roku Minister Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego zatwierdził habilitację Karoliny Lanckorońskiej. Stała się ona pierwszą kobietą w Polsce, która napisała pracę habilitacyjną z historii sztuki. Jednocześnie – pierwszą kobietą na Uniwersytecie Lwowskim, która uzyskała tu habilitację.
26 września 1936 roku Karolina Lanckorońska złożyła tradycyjne ślubowanie uniwersyteckie i rozpoczęła zajęcia od wykładu o twórczości Michała Anioła. Rozprawa, która doprowadziła ją do habilitacji nosiła tytuł: „Dekoracja malarska kościoła Il Gesu na tle baroku w Rzymie”. Tym samym stała się pierwszą w historii Polką habilitowaną z zakresu historii sztuki.

Przez te lata żyła w spokoju, w świecie swego arystokratycznego dziedzictwa i w świecie dziedzictwa kultury włoskiej. Zajmowała się tym, o czym marzyła. Z jednej strony pracą naukowa, z drugiej współpracą z chłopstwem w Komarnie, które wspierała jak tylko mogła. Ten błogi stan jednak nie trwał długo. Przyszedł wrzesień 1939 roku. 22 dnia tego strasznego miesiąca sowieci zajęli Lwów.

Rano wyszłam na zakupy. W małych grupach kręcili się po ulicach żołnierze Armii Czerwonej, która już od paru godzin była w mieście. „Proletariat” palcem nie ruszył na jej powitanie. Sami bolszewicy bynajmniej nie wyglądali ani na radosnych, ani na dumnych zwycięzców. Widzieliśmy ludzi źle umundurowanych, o wyglądzie ziemistym, wyraźnie zaniepokojonych, prawie wystraszonych. Byli jakby ostrożni i ogromnie zdziwieni. Stawali długo przed wystawami, w których widniały resztki towarów. Dopiero po paru dniach zaczęli wchodzić do sklepów. Tam bywali nawet bardzo ożywieni. W mojej obecności oficer kupował grzechotkę. Przykładał ją do ucha towarzyszowi, a gdy grzechotała, podskakiwali obaj wśród okrzyków radości. Wreszcie ją nabyli i wyszli uszczęśliwieni. Osłupiały właściciel sklepu po chwili milczenia zwrócił się do mnie i zapytał bezradnie:
„Jakże to będzie, proszę pani? Przecież to są oficerowie”.”

            Jak to będzie skoro zwykły sprzedawca spostrzegł niski poziom cywilizacyjny i kulturalny sowieckiego najeźdźcy? Aj to będzie skoro sami oficerowie pokazali, że nie znają najprostszych przedmiotów codziennego użytku, z powodu ich braku w kraju ponoć mlekiem i miodem płynącym? Karolina jak cała reszta lwowskiego społeczeństwa miała świadomość, iż wchodzi w nową rzeczywistość, nie zdawała sobie jednak do końca sprawy, że te realia w których się wychowała nigdy już miały nie wrócić. Żywiła szczerą nadzieję, która nazywała: ‘byle do wiosny”, łudziła się bowiem, że bolszewicy wyjdą zaraz po zakończeniu zimy. Słuchała wszelkich rozgłośni radiowych, z nich wiedziała, że w Paryżu powstaje nowy rząd, że los Polaków oddany w ręce Sikorskiego, zazdrościła Warszawie, która mogła się jeszcze bronić.

Jednak komitety sowieckie wyrastały jak grzyby po deszczu, z głośników ulicznych dowiedziała się, iż jej Lwów stał się stolicą Zachodniej Ukrainy, włączonej do szczęśliwej rodziny Sowieckiego Sojuzu. Bolszewików zjeżdżało się coraz więcej, zaczęto przejmować prywatne nieruchomości, w pałacu Gołuchowskich urządzono siedzibę ich centrali. Sowieci zajęli rodzinne Komarno.

„Pierwsze wiadomości z Komarna ode mnie z domu przywiozła moja wierna służąca Andzia, prosta dziewczyna ze wsi. Taszczyła ciężką walizkę… „Przywiozłam papiery i zeszyty naukowe. Proszę zobaczyć, czy jest wszystko”. Było wszystko, m.in. jeden mój rękopis gotowy do druku, owoc ośmioletniej pracy. „Mam jeszcze i inne rzeczy, ale przywiozłam najpierw naukowe, bo wiedziałam, że te najważniejsze”.”

            Służąca Andzia zamieszkała z Lanckorońską, z narażaniem życia jeździła do Komarna po wyżywienie, którego zaczęło brakować we Lwowie i kolejny stosy książek i dokumentów. Przyjeżdżali też tamtejsi chłopi do swej pani z prowiantem:

Pamiętam, że otrzymałam raz w prezencie ser owinięty w dwie kartki jednej z ilustrowanych publikacji o malarstwie florenckim XV wieku z mojej biblioteki.” 

            Szybko też miała się przekonać o nowej drodze nauki. W dniu 29 września zaproszono wszystkich profesorów, doktorów i docentów na specjalnie spotkanie na uniwersytecie. Pierwsze nieco w łagodnym tonie o łączeniu kultur i jedynie pozbawieniu pozycji klas uprzywilejowanych i konieczności kształcenia ludu. Drugie spotkanie zorganizowane dla samych Ukraińców zapowiadało wykluczenie wszelkiego pierwiastka polskiego z uczelni lwowskiej.

Nad katedrą u góry wisiał portret Stalina, z profilu, kolorowy, rozmiarów olbrzymich. Takie dymensje znane nam były jedynie z Bizancjum; portret zaś, który wisiał przed nami, świadczył o mentalności odciętej zupełnie już od klasycznych korzeni, z których wyrosła niegdyś kultura bizantyńska. Patrzałam z przerażeniem na rysy i czoło, które odtąd mieliśmy widzieć zawsze i wszędzie, czy na wystawach sklepowych, czy w restauracjach, czy na rogach ulic lub w tramwaju.”

            Tymczasem zaczęto zmieniać kadrę akademicką, w tym rektora. Większość profesorów sprowadzano z Kijowa, ograniczono katedrę prawa, wydzielono instytut medycyny, wprowadzano nowe kierunki jak: leninizm, marksizm czy stalinizm. Lancokorońska pozostała na stanowisku. Widziała w tym nadzieję, że sowieci mimo wszystko dostrzegają jeszcze potrzebę czystej nauki i edukacji. Niestety poziom nauczania spadł dość znacznie, jak sama wspomina nie musiała się do żadnego wykładu przygotowywać z uwagi na znikomość przekazywanej wiedzy. Świadczyć o tym może, fakt przyznania jej prowadzenia kursu wiedzy ogólnej z zakresu „Barok, Renesens, Renesans, Barok”. W nazwie przedmiotu nie było niestety nic przewrotnego, a jedynie niewiedza sowieckiego rektora dotycząca chronologii następujących po sobie epok. Jednak status nauczyciela akademickiego dawał jej dwa niezwykle ważne przywileje, jakie ją w pełni zabezpieczały, choć do czasu. Pracownik naukowy miał status nietykalnego przez sowiecką milicję, a ponadto miał prawo do mieszkania; samodzielnych trzech pokoi. Karolinie pozostawiono więc mieszkanie, jednak nieco ograniczone, gdyż dzieliła je wraz z miejscową rodziną, której dom został zbombardowany. Jednak dla niej i Andzi pozostały wspomniane trzy pokoje. Jednak 19 listopada pojawił się wysokiej rangi oficer sowiecki celem zajęcia jednego z pomieszczeń. Mimo protestów gospodyni uczynił to bez większych ceregieli.

Pawłyszeńko starał się niszczyć wszystko, z czym nie umiał się obchodzić; wyrzucił z kuchni wszystkie bardziej skomplikowane urządzenia. Szczególnie groźną postawę zajął wobec instalacji wodociągowych. Już Andzia mnie uprzedziła, że „coś jest źle, bo on daje nura do klozetu”. Na drugi dzień latał już za nią z rewolwerem, oskarżając o sabotaż. Za jej to sprawą bowiem woda po pociągnięciu za łańcuch nie spływa bez przerwy, tak że on nigdy nie może nadążyć z umyciem głowy.”

            Mimo, iż za aprobatą nowej prokuratury udało się pozbyć niechcianego lokatora, to mieszkanki domu przy Zimorowicza musieli przez jakiś czas znosić jego paranoidalną obecność objawiającą się w budowaniu barykad w domu, bieganiem z rewolwerem, chęcią konfiskaty mienia i aresztowania wszystkich. Tak czy owak, co do mienia, Karolina wyniosła z domu wszystko, co miało jakakolwiek wartość intelektualna lub materialną. Zresztą robili tak wszyscy, to była zwyczajna konieczność.

Dość szybko zaczęło zmieniać się miasto. Polskie nazwy ulic zaczęto zastępować nazwami ukraińskimi. Władze uniwersyteckie zmieniły nazwę uczelni zastępując patronat Jana Kazimierza, na tamtejszego poety Iwana Franko, do tego trwała przepychanka z władzami radzieckimi o pozostawienie w nazwie określania „ukraiński”. W sklepach zaczęło brakować wszystkiego. Półki świeciły pustkami, a sklepowe witryny jedynie portretami Stalina. Jakichkolwiek towarów można było szukać tylko w antykwariatach i na nowopowstałym targu zwanym „Pasażem Mikolascha”. Na tym drugim można było nabyć niemalże wszystko.

Były tam i meble, i części samochodów i wszelkich innych maszyn, i czarna giełda na dolary, i obrazy, i firanki, i kołdry, koce, prześcieradła, poduszki nowe i stare, fenomenalnie brudne, spodnie męskie nowe i przenoszone, całe i podarte, cerowane i niecerowane, były wszystkie inne części garderoby męskiej i damskiej, od sukien wieczorowych do kwiecistych barchanowych szlafroków, były klucze i gwoździe, była porcelana cała i nadbita, guziki i szpilki, srebra prawdziwe i nieprawdziwe, instrumenty lekarskie i muzyczne oraz tłumaczenia romansów kryminalnych Wellsa. To wszystko się sprzedawało i kupowało wśród niezmiernego wrzasku i ścisku. Chodziłam tam regularnie i spędzałam tam dużo czasu. Kupowałam bowiem lekarstwa, zastrzyki, watę, ligninę i wszelkiego rodzaju opatrunki… Kupowałam od nieprawdopodobnych handlarzy ten towar, widocznie porwany z aptek przed ich upaństwowieniem. Składałam te skarby u siebie i u znajomych i zdawało mi się, że się jeszcze na coś przydaję.”

Jednak targiem szybko zaczęła się interesować miejscowa milicja, w popłochu handlarze przenosili się do żydowskiej części miasta. Prawdziwa materialna tragedia dotknęła wszystkich w dniu 21 grudnia, kiedy to radzieckie rozporządzenie całkowicie anulowało polską walutę. Ci, którzy do tej pory mieli jakiekolwiek pieniądze pozostali z niczym, wyprzedawali więc wszystko, co tylko mogli. Niewielu Polaków posiadało ruble. Jednak działali Żydzi, skupowali oni duże ilości złotówek, płacąc za nie niewielką ilością rubli, skupione złotówki, zaś przenosili na tereny okupowane przez Niemca, gdzie tam można było jeszcze z nich korzystać.

W między czasie coraz częściej zaczęto słyszeć o masowych wywózkach. Najpierw wywożono młodych, później zupełnie wszystkich. Początkowo immunitet posiadali jedynie lekarze i profesorowie. Na lwowski dworzec podjeżdżały pociągi. Do wagonów bydlęcych pakowano po 80 osób, nie pozwalano usuwać z nich trupów. Przy torach kolejowych odnajdowano kartki z napisami: „wywożą nas w głąb Rosji”, „upomnijcie się po nas po wojnie”. W taki sposób oczyszczono też okoliczne wsie rodzinnego Komarna. W dniach od 11 do 13 lutego wywieziono około miliona polskich chłopów.

W sytuacji ciągłych represji, narastającej grozy i zagęszczającej się atmosfery, w poczuciu bezsilności, Karolina Lanckorońska, gdy z obserwacji, jedna z organizacji podziemnych ma poparcie rządu na uchodźctwie, w dniu 2 stycznie 1940 roku wstąpiła do Związku Walki Zbrojnej. Pchało Karolinę ku temu zarówno górnolotny patriotyzm, ale i obawa przed utratą wszystkiego co polskie. Była osoba, która potrafiła zachować obiektywizm w wszelkich działaniach i opiniach. Obiektywnie odnosiła się i to ZWZ,, przekształconego później w Armię Krajową:

„(…)tymczasem konspiracja Armii Krajowej trwała tyle lat! Tym samym wyrabiała w ludziach i wiele stron ujemnych. Próżność, jedno z największych niebezpieczeństw ludzkości, zawsze trafia na podatny grunt tam, gdzie się można czymś pochwalić, o czym nikt inny nie wie. Ta próżność, chełpliwa zresztą, sprowadziła na nas wiele nieszczęść. Poza tym inne niebezpieczeństwo – pochopnych sądów, tak dodatnich, jak ujemnych – było w tych warunkach bardzo duże, szczególnie przy krańcowym usposobieniu naszym, lubującym się w nominacjach na bohaterów lub na zdrajców. Przede wszystkim zaś wypaczały się charaktery słabsze i przyzwyczaiły do ciągłego kłamstwa, do ciągłej nieszczerości, do nieufności wzajemnej.”

            Pracę w konspiracji rozpoczęła od zestawiania biuletynów radiowych i organizowanie tajnych zebrań i narad polskich oficerów w swoim mieszkaniu. Na te spotkania przychodził niejaki major „Kornel” budzący niechęć i odrazę w Karolinie, jak się później miało okazać całkowicie słuszną. Odprawy te były organizowane z narażeniem życia. NKWD zaczęło kontrolować wszystko: życie prywatne, jak i zawodowe. Prawo do człowieczego istnienia dawał jedynie papier jakim było pozwolenie na pracę, kto był owej przepustki pozbawiony, nie posiadał tym samym przepustki do życia. Dochodziły informacje o aresztowaniach i przesłuchaniach, o torturach dla wymuszania zeznań, biciu do krwi, wbijaniu gwoździ pod paznokcie i wyrywanie ich samych. Sytuacja robiła się coraz bardziej duszna, niebezpieczna.

Po Wielkanocy, roku 1940, do domu Lanckorońskiej, nakazem władz sowieckich zamieszkał major Bedjajew. Wprowadził się bez jakiegokolwiek uprzedzenia, oznajmiając, iż jej mieszkanie zwolnione zostało zarekwirowane. Na tłumaczenia jej, że jest pracownikiem naukowym i jej dom nie podlega rekwizycji, odpowiedział krótko, że przestała być już wykładowcą akademickim i przedstawił stosowny dokument. Karolina swoją kopię zwolnienia miała otrzymać niebawem.

W dniu 10 kwietnia Lanckorońska ruszyła na uniwersytet wygłosić wykład o rzeźbie Donatella. W drodze zatrzymała ją nieznajoma kobieta, informując, iż musi się wycofać, że była wsypa w ZWZ i nie powinna iść na uniwersytet, a tym bardziej nie może wracać do domu. Pewien znajomy odprowadził ją do domu swojej znajomej, gdzie miała nocować przez kilka następnych nocy. Teraz jej życie, pani z arystokratycznego rodu, pozbawionej wszystkiego miała toczyć się ukradkiem miedzy znajomymi znajomych. W tym samym czasie rozpoczęły się we Lwowie masowe aresztowania Polaków.

„Poszłyśmy do okien. Przy bardzo bladym świetle poranka przejeżdżały samochody ciężarowe pełne ludzi. Jadący byli ubrani dobrze, pamiętam panie w welonach żałobnych, siedzące na wozach jak posągi. Żołnierze Armii Czerwonej i milicjanci pilnowali ich, stojąc na stopniach. Gdyśmy tak patrzyły, wszedł ów znajomy, który mnie odprowadzał wieczorem. Miał dziwny wyraz twarzy, gdy mi w milczeniu wręczał paczkę. Rozwinęłam ją – były tam moje przybory toaletowe i trochę bielizny. ”
To Andzia pani posyła, pani nie może wracać. Są w pani mieszkaniu i czekają”. 

            Przyszli w środku nocy i czekali do rana. Andzia jako służąca tylko wyjaśniała, że Wielmożna Pani jej się nie spowiada. Czekali z nakazem aresztowania. Bedjajew od razu anektował mieszkanie Lanckorońskiej. Spalił część mebli, które uznał za burżuazyjne, resztę rozkradziono. Zaginęło wówczas wiele jej dokumentów, pamiątek rodzinnych. Ocalały jednak, przypadkiem zabrane wcześniej listy Malczewskiego i jego szkice w ilości 228 sztuk, które później hrabina przekaże na Wawel. Ona sama zaczęła się ukrywać. Pomieszkiwała u obcych gdyż nie mogła narażać przyjaciół, drżała przy każdym dzwonku do drzwi, spodziewając się oficerów NKWD, co chwile zmieniała miejsce pobytu.

Postanowiła przedostać się na drugą stronę, nawet „pod Hitlera”, by później skierować się przez Rzym do obozu Rządu na uchodźctwie. Kiedy przyszły wieści, iż najłatwiej jest wydostać się na Węgry przez Zakopane, musiała podjąć decyzję. Podjęła. Dzień konspiracyjnego wyjazdu przypadł na pogodny wieczór 3 maja 1940 roku.

„Choć wiedziałam, że jestem już tylko ciężarem dla wszystkich, miałam jednak wrażenie dezercji. Poza tym obarczałam obcego mi prawie człowieka swoją poszukiwaną przez Sowietów osobą i narażałam go straszliwie. Rozstawałam się z przyjaciółmi najbliższymi oraz z najwierniejszą Andzią. Nikt nie wiedział, kiedy ci ludzie pojadą wszyscy w głąb Azji gdziekolwiek ich ta dzicz zawlecze. A ja jechałam wprawdzie w nieznane, ale zawsze na zachód i- bądź co bądź – uciekałam. Może mniej ciężkie byłoby to przejście, gdybym wówczas była wiedziała, że nie dla pochodzenia jestem poszukiwana, tylko z powodu wsypy w ZWZ, bo nas zdradził „Kornel”.”

Do Krakowa zabrał ją znajomy mający wszelkie niezbędne dokumenty. Karolina miała z nim jechać jako jego małżonka, więc musieli zawrzeć związek małżeński, tak zwany ślub sowiecki- pięciorublowy, tyle bowiem wynosiła opłata urzędowa. Ku uciesze samej zainteresowanej okazało się, że wystarczy, iż będzie podawała się za jego siostrę. W tym celu profesor chemii dawnego uniwersytetu sfabrykował dokumenty Lanckorońskiej, zmieniając jej nazwisko. Przeszła nadzwyczaj szczegółową rewizję osobistą na granicy z ukrytymi pod poszewką torebki polskimi złotówkami i sznurem pereł zaszytych w kołnierzu płaszcza. Przedostała się. Kraków. Stolica Generalnego Gubernatorstwa.

Po szczegółowych rewizjach osobistych, na których nazistowscy żołnierze zdobywali olbrzymie łupy, do Krakowa dosłała się w dniu 8 maja. Początkowo dziwnie się czuła widząc polskie szyldy na sklepach, mimo, iż na niektórych widniał napis: „Nur fur Deutsche”. Tu wciąż obowiązywały bilety wizytowe, dzięki którym można było dostać się do towarzystwa, choć w owych czasach konspiracyjnego. Jej niezwykłe poczucie bezpieczeństwa było jedynie ułudą, o czym przekonywali ją znajomi. W sposób tajny została wciągnięta do krakowskiego ZWZ, w dniu 12 maja spotkała się z Tadeuszem Borem- Komorowskim. Poinformowała go swoich zamierzeniach wyjazdu w kierunku władz emigracyjnych, co spotkało się z poparciem i zapewnieniem, iż zostanie kurierem i niebawem przeniesie się na Węgry. Jednak trzeba było jeszcze odczekać. Karolina przygotowując się do podroży na Węgry przez górzystą Cechosłowację uparcie trenowała, odbywając coraz trudniejsze piesze wycieczki dla nabrania tężyzny fizycznej. Miała czas też by odwiedzać dawnych znajomych, między innymi arcybiskupa księcia Sapiehę- metropolitę krakowskiego. Ten na jej widok zawołał: „już legendą jest pewna opowieść o Pani wodociągowej przygodzie”- mając na myśli Pawłyszenkę. Rozmowa tych obojga jednak dotyczyła spraw natury poważniejszej, mówiła o swoich planach wyjazdu na zachód. Kiedy spytała Sapiehę, czy ma coś przekazać papieżowi, ten mąż stanu odpowiedział:

„Niech pani powie, żeby zawiadomili papieża, że fakt, iż się do Polaków w ogóle nie odzywa, ma skutki niebezpieczne, jeśli chodzi o nastroje antyrzymskie w Kraju. Robimy, co możemy, ale nie mamy sposobu przeciwdziałania, bo przecież jest prawdą, że się papież w tak straszliwej naszej katastrofie w ogóle do Polaków nie zwraca. Po drugie, niech pani powie, żeby nuncjusz w Berlinie, Orsenigo, do Dachau i w ogóle do naszych księży uwięzionych nie jeździł. Jego wizyty ogromnie ich rozgoryczają, gdyż on bynajmniej nie jest bezstronny, a na domiar strasznie nietaktowny”.

            Kraków, w którym przyszło żyć teraz Karolinie stał się stolicą quasi państwa zależnego od Rzeszy, co czwartek w kościele świętej Anny, przed konfesją świętego Stanisława odprawiano modły za profesorów aresztowanych podczas słynnej akcji Sonderaktion Krakau, tu Lanckorońska poznała słowo: łapanka. Kiedy w czerwcu 1940 roku skapitulowała Francja, z rozkazu władz niemieckich, w Krakowie biły wszystkie dzwony, prym wiódł sławetny Dzwon Zygmunta. Kiedy Włochy przystąpiły do wojny, plany Lanckorońskiej, dotyczące przedostania się do Rządu Emigracyjnego legły w gruzach. Postanowiła zając się pracą konspiracyjną na m miejscu. Zwróciła się do Polskiego Czerwonego Krzyża. W związku z tym, iż nie miała konkretnego zajęcia, zgodnie z własną propozycją zaczęła prowadzić ewidencję osób wywiezionych w głąb Rosji, w tym polskich oficerów więzionych w Starobielsku, Kozielsku i Ostaszkowie. Na ścianie jej biura wisiała wielka mapa Związku Sowieckiego, na której umieszczała za pomocą chorągiewek miejsca pobytu uwięzionych. Największa ilość chorągiewek „powiewała” na terytorium Kazachstanu. Jak sama wspomina czasem się wstydziła względnego bezpieczeństwa jakie zapewniał jej Kraków, Niemcy bowiem mogli ją wywieźć jedynie w głąb Niemiec bo przecież Azji nie mieli. Mylne to jednak było poczucie. Na granicy ze Śląskiem Niemcy zaczęli stawiać jakieś nieznane budowle otaczając je kolczastym drutem. Nikt, wówczas, nie wiedział o co chodzi. Powstawał Oświęcim.

Zbliżał się wrzesień 1940 roku. Komendant ZWZ wysłał Lanckorońską do Sapiechy z pytaniem o możliwość odśpiewania w każdym kościele krakowskim po nabożeństwie, w dniu 1 września hymnu „Boże coś Polskę”. Wizyta jej, na Franciszkańskiej, nie wzbudzała podejrzeń, gdyż była tam częstym gościem. Arcybiskup powiedział, że do prośby ustosunkuje się w ciągu trzech dni i spytał jakie ona, Lanckorońska ma w tej kwestii zdanie. Odpowiedziała:

„Nigdy”, odpowiedziałam bez namysłu. „Podtrzymanie ducha jest na razie, dzięki Bogu, zupełnie niepotrzebne, a Niemcy tę manifestację wykorzystają dla nowych aresztowań, deportacji, a nawet mordów. My mamy zakładać życie dla walki – a nie dla śpiewu”.

Metropolita zgody nie wyraził, co jak się okazało było też po myśli pułkownika Bora- Komorowskiego.

17 sierpnia naziści zburzyli symbol Krakowa- pomnik Adama Mickiewicza. Dla Lanckorońskiej było to niczym tragiczne wspomnienie zniszczonej Warszawy, gdzie podczas niedawnej wizyty nie znalazła już ani pałaców przy Krakowskim Przedmieściu ani nawet Zamku Królewskiego. Bez echa przeszło zniszczenie pomniku grunwaldzkiego, czy Kościuszki na Wawelu jako dzieł wybitnie antyniemieckich. Jednak pozbycie się Mickiewicza była czymś niezrozumiałym. Krakowski Rynek przemianowany na Adolf Hitler Platz pozostał osamotniony, bez swojego symbolu. Wiele osób tego aktu wandalizmu nie widziało, gdyż dla odwrócenia uwagi otwierano wówczas nową halę targową, przepełniona towarami. Jednak Ci co widzieli, stali osłupieni, kobiety rzucały kwiaty narażając się na aresztowania, młodzi chłopcy fotografowali. Te fotografie były potem sprzedawane jako pamiątki, widokówki; „Mickiewica jak się przewroco”. Jedną z takich zakupiła Karolina by pokazywać je zagranicą po wojnie.

Od października nie mogła już narzekać na brak zajęć. Do Krakowa zaczęto masowo przywozić polskich jeńców wojennych, przybył też transport 500 gruźlików. Szpital urządzono w Kolegium Jezuitów przy ulicy Kopernika. Lanckorońska była jedną z pielęgniarek. Na korytarzach, w salach leżeli ludzie wychudzeni i chorzy, byli żywymi trupami. Już pierwszego dnia zmarły dwie osoby. Wśród nich znajdował się obrońca Helu- ppor. Lech Stelmachowki, który również niebawem zmarł. Okupant wyraził zgodę na uroczysty pogrzeb, szli chorzy i pielęgniarki, kondukt przerodził się w manifestację pogrzebową wśród gruźliczego kaszlu. Więcej takiej zgody nikt już nie wydał. Jeńców i chorych przybywało, PCK tworzyło nowe oddziały, jeden szpital na Prądniku, kolejny u świętego Łazarza. Jednak mimo istnienia placówek nie wolno było ani opiekować się ani choćby żywić chorych bez specjalnego pozwolenia. Przypadło Karolinie zdobyć takie pozwolenie u naczelnego lekarza doktora Fischedera. Zalecono jej by stawiła się u niego wcześnie rano bowiem później pan doktor jest już pijany. Lanckorońska zjawiła się o godzinie 9:30, było za późno. Lekarz w stanie alkoholowego upojenia stwierdził, że podpisze wszelkie zgody o ile wszystkie panie z PCK będą kłaniać mu się w pas jako pierwsze gdy tylko go spotkają, po czym stwierdził, że mimo hrabiowskiego pochodzenia Karolina jest osobą niekulturalną i z pewnością urodzona w sierpniu, gdyż z lwami on się dogadać nie może. Podpisał. Lanckorońska była zodiakalnym lwem, do tego jej herb przedstawiał lwa i to ziejącego ogniem.

karolina 3

Mimo, iż poniektórym chorym i jeńcom pozwalano umierać w Niemczech, pacjentów w miejscowych szpitalach przybywało. Na wielkich białych palach wokół rynku wieszano ogromnych rozmiarów nazistowskie flagi. Hans Frank wygłaszał płomienne mowy o tym, iż póki ziemia jest to nad Krakowem te flagi wisieć będą. Ruszył „Oświęcim”, na rzekome zapaleniu płuc początkowo umierało tam ponad stu ludzi dziennie. Obowiązywał kontyngent określający stała liczbę Polaków przetrzymywanych w obozach i więzieniach. Kiedy ta liczba spadała nasilały się łapanki. Portale krakowskich kościołów oblepione były nekrologami, jeden na drugim. Szpitale zaczęły pustoszeć. Lanckorońska z uwagi na ciągłą konspirację przeprowadziła się na ulicę Wenecja 1. Co dzień przemieszczał się pomiędzy szpitalami, głównie jezuickim i świętym Łazarzem, a siedzibą PCK przy ulicy Piekarskiej. Brała udział w ratowaniu jeńców brytyjskich, uciekała przed gestapo, w dniu urodzin Hitlera o mały włos nie wpadła w ich ręce. Miała wrażenie, że czuwa nad nią jakaś szczęśliwa gwiazda. Praca w szpitalach się kończyła, Karolina czekała na dalsze dyspozycje.

22 czerwca 1940 roku Nazistowskie Niemcy wypowiedziały wojnę Związkowi Sowieckiemu. Było już wcześniej widać przygotowania w samym Krakowie, kiedy to od tygodni przez miasto przechodziło tysiące uzbrojonych kierując się na wschód. Rano tegoż dnia Karolina poszła do kościoła. Tam wszyscy modlili sie i niemal triumfowali. Wiadomo było, że Niemiec Sowieta nie pokona, ale sam osłabi sie na tyle, że od zachodu będzie musiał ulec aliantom, a to wystarczy wy wyzwolić narody i zakończyć wojnę. Po kilku dniach zajęli Lwów. Przyszła do Krakowa plotka o zniknięciu 22 profesorów uczelni lwowskich. Wkrótce plotka okazała sie rzeczywistością, Lanckorońska dostała pierwszy gryps ze spisem aresztowanych profesorów. W szpitalach było coraz mniej pracy, nie powiódł się tez plan Lanckorońskiej objęcia patronatu nad krakowskim więzieniem na Montelupich, gdzie katowano Polaków, zwłaszcza polskie kobiety. Jednak nadchodziły coraz groźniejsze informacje z niemieckich więzień tworzonych na terenach Gubernatorstwa. Niemcy nie pozwalali sprawować opieki nad więźniami ani ich dożywiać przez wysłanników PCK. W więzieniu tarnowskim umierało dziennie około 23 osób, stan zwłok mówił sam o przyczynie zgonu, a rachunki gminnej opieki społecznej płacącej za trumny ujawniały ilość zgonów. W lutym 1940 roku, za zgodą Hansa Franka i przy czynnym udziale kardynała Sapiehy wznowiła działalność Rada Główna Opiekuńcza, organizacja charytatywna działająca już w czasie poprzedniej wojny. Lanckorońska skierowała się do prezesa krakowskiego oddziału by ten zajął sie problemem uwięzionych, a ją wziął na stanowisko referentki. Swą propozycję zaargumentowała w trzech punktach: referentem musi być kobieta bo jest mniej narażona, nie może mieć męża ani syna, których mogłaby narazić, musi mówić po niemiecku. Po raz kolejny przydało się jej kilkujęzyczne wychowanie. Zgodę otrzymała natychmiast. Jako że nie można było pracować w czerwonym krzyżu oraz w RGO, porzuciła PCK i stałą się oficjalną urzędniczką Rady Głównej Opiekuńczej. Teraz za sprawę honoru postawiła sobie wyjaśnienie zniknięcia lwowskich profesorów. Rozpoczęły się jej długie wędrówki od jednego do drugiego nazistowskiego urzędu celem zdobycia uprawnień do dożywiania więźniów niezależnie od ich pochodzenia i powodu aresztowania. Był to jedyny sposób do dotarcia do więźniów politycznych. Odsyłano ją do gestapo, które, rzecz jasna zaczęło sie nią bardziej interesować. Wiedziała, że jeśli ona wchodzi w samą paszczę lwa, to ten lew musi mieć wrażenie, iż jest niegroźna, a jej pobudki nie mają charakteru politycznego, czy patriotycznego. Stwarzała pozory, choć juz słyszała ostrzeżenia, że musi opuścić Kraków. Wiedziała, że ucieczka będzie skutkowała przymusem ciągłego ukrywania sie przed najeźdźcą. Celem zdobycia owych zgód musiała przeprowadzić kilka mało miłych rozmów z oficerem gestapo. Pytana po raz wtóry o powód pomocy więźniom odparła:

”Odbyła się druga rozmowa, w czasie której znowu mnie zapytał, dlaczego mi szczególnie chodzi o więźniów. Tym razem już dałam odpowiedź mało chytrą, bo powiedziałam wprost, ze złości, że to uważam za swój obowiązek narodowy, który pragnę spełnić nie drogą nielegalną, tylko jawną. Skutek był niespodziewany. Od tej chwili odnosił się przychylnie do moich propozycji. Widocznie myślał, że osobie, która takie rzeczy mówi, można pozwolić na robotę, bo jest bardzo naiwna. Pod koniec tylko zaczął teatralnie krzyczeć na mnie, używając wiadomego sposobu zastraszania. Mówił, że mi zwraca uwagę, że obejmuję referat nad wyraz niebezpieczny, że będę aresztowana, gdy tylko zjawi się pierwszy gryps w artykułach spożywczych przez nas do więzień posyłanych. Zapytałam, jak można przemycać gryps w jedzeniu przesyłanym anonimowo, w kotłach, dla wszystkich więźniów, politycznych i karnych. Powiedział, że wszystko zrobić można, ale się uspokoił. Wreszcie wyszłam. Pełna nadziei opuszczałam ten dom, miejsce naszej katorgi.”

Taką wypowiedzią Niemiec mógł być tylko zadowolony. Lanckorońska dostała zgodę na anonimową opiekę nad więźniami i dokarmianie ich na terenie całej Generalnej Guberni. O fakcie tym, będącym istnym sukcesem poinformowała swoich przełożonych. Zwykła to czynić zawsze w jeden sposób: wysyłała książki lub artykuły zaznaczając kropkami poszczególne litery, czasem zmieniając ich kolejność.

Rozpoczęły sie wędrówki Lanckorońskiej po więzieniach Galicji. Więzienia były nadzorowane albo przez SS, Gestapo lub te lżejsze przez niemiecki wydział sprawiedliwości. Na pierwszy rzut, 26 sierpnia, poszedł Tarnów, do którego zawieziono 1200 porcji zupy, mięsnej zupy, co spotkało się z niezadowoleniem władz, a sami więźniowie będąc w szoku takiego dania kwitowali to osądem, iż zapewne władze gminne chcą oszczędzają na trumnach. Potem były kolejne więzienia: Sanok, Jasło i Nowy Sącz. W więzieniu nowosądeckim rządził pan życia i śmierci, który osobiście brał udział w egzekucjach ku własnej uciesze. Gdy zajechała tam Lanckorońska, została poinformowana, iż dzień wcześniej wszystkich jeńców rozstrzelano. Następne były Piotrków Trybunalski i Częstochowa. Łagodna Częstochowa, było tam mniej łapanek i mniej terroru. Miejscowi mówili, że szwaby boją sie Najświętszej Panienki. Zarówno Goebbels, jak ich Frank odwiedzali osobiście klasztor, a nad portalem do bazyliki kazali powiesić nazistowską flagę.

Wykonywanie obowiązków nie zawsze było proste, mimo iż w pełni legalne i aprobowane przez niemieckie władze. Aprowizację dostarczali najczęściej chłopi, jednak jeśli Niemcy tego nie utrudniali, to niejednokrotnie ci chłopi zwyczajnie sie bali. A oprócz zupy, czy chleba dostarczać trzeba było zarówno leki, środki opatrunkowe, czy najzwyklejsze w świecie majtki.

Półtora roku po swej ucieczce ze Lwowa wróciła tam, jesienią 1941 roku, jako urzędniczka RGO, została natychmiast rozpoznana przez znajomych. Wszyscy mówili tylko o zaginionych profesorach i egzekucjach na tzw. Wólce, mówili o tragediach jakie się działy wraz z wyjściem bolszewików, którzy wyeliminowali wszystkich z tamtejszego więzienia:

„(…) a Niemcy przez parę dni pozwalali ludności zwiedzać rozbite zupełnie więzienie, w tym stanie, w jakim je zastali. Chodziło tam pół Lwowa, szukając najbliższych wśród trupów tak zniekształconych, że rozpoznanie było zwykle rzeczą zupełnie beznadziejną. Byli tam i księża ukrzyżowani na ścianie, jeden z różańcem przeciągniętym przez obydwie jamy oczne, i drugi z krzyżem znaczonym gwoździami wbitymi do piersi, i innych bardzo wielu. Pomimo wszystko niektóre trupy zostały przez najbliższych rozpoznane, nieraz po strzępie odzieży lub po zębach. O tych scenach mówili wszyscy, bo po prostu po trzech miesiącach nie potrafili jeszcze myśleć o czymś innym.”

            Kolejny raz wyszła sprawa lwowskich akademików, kolejny raz Lanckorońska czuła, że to zaważy na jej losie w czasie wojny. Nie wiedziała jeszcze jak bardzo zaważy. Teraz tu we Lwowie masowo przychodziły do niej żony, córki i synowi profesorów z prośbą by ich szukać na zachodzie. Dochodziły też do niej plotki, że ktoś widział jak prowadzono dwudziestu dwóch, w tym kulawą kobietą na wzgórze na Wólce. Jedna z profesorek miała problemy z nogą. Lancokorońska, znając los profesorów krakowskich spodziewała się najgorszego ale nie ujawniała swych przeczuć nikomu. Miłym wydarzeniem było spotkanie, wciąż żyjącej Andzi. Uniesieniom, płaczom i nostalgii nie było końca. Ta oddana służąca, wręcz przyjaciółka, oddała jej rękopis dotyczący problemów religijnych w twórczości Michała Anioła. Zabrała go, z zamiarem oddania do przechowania w Krakowie, miała bowiem nadzieję, że po wojnie zostanie ta rozprawa wydana, niezależnie, czy ona- autorka będzie żyła, czy nie.

Wróciła za zachód. Potem znów Nowy Sącz, Piotrków i Radom. W Krakowie doszły do niej słuchy o rzekomej kolaboracji. Cóż jej artystokratyczny rodowód i prześlizgiwanie się ciągłe wśród okupanta dla niektórych było jednoznaczne. Ona jednak nie martwiła sie tym na zapas, wiedziała, że robi swoje, ale skoro fakt, iż robi to legalnie, choć narażając się, skoro jeszcze nie trafiła na tortury do więzienia na Mountelupich był powodem do domniemanej kolaboracji to trudno. Poprosiła jedynie swoich przełożonych w AK i RGO aby w razie jej śmierci oczyścili jej nazwisko.

W czasie jednej z swych charytatywnych wizyt jechała w sposób nieomal luksusowy bo zdezelowanym autem. Zdarzały sie jej nocna podróże pociągiem stojąc kilka godzin na jednej nodze w zatłoczonych przedziałach dla Polaków, na furach z sianem lub słomą, ewentualnie pieszo od stacji do stacji. Tym razem było auto. Auto, które popsuło się w Wodzisławiu, dawnym, majątku jej ojca. Poinformowano ją, że naprawa zajmie co najmniej półtorej godziny. Karolina wyruszyła w rodzinne miasto, dotarła do tamtejszej katedry.

Wysiadłam na kwadratowym typowym rynku i zapytałam, gdzie jesteśmy. „W Wodzisławiu” – odpowiedział przechodzień. Jezus, Maria – w Wodzisławiu! Toż moja rodzina tu siedzi od wieków, a przodkowie leżą pod kościołem! Trzeba tam dobrnąć. Było dość ciemno, wicher bił w oczy mokrą śnieżycą. Z trudem przeszłam krótką drogę. Stanęłam przed portalem, nad którym mnie witał energiczny nasz herb Zadora, lew ogniem ziejący.”

            Kościół był otwarty, dekorowali wszystko choinkami na zbliżające się Boże Narodzenie. Karolina weszła do środka, stanęła przed czarnym, marmurowym pomnikiem pradziadka swego ojca- Macieja Lanckorońskiego, wojewody bracławskiego, posła na sejm czteroletni. Napis na nagrobku głosił, iż odszedł wraz z odchodzącą Rzeczypospolitą. Karolina myślała: ileż razy ta Rzeczypospolita odchodzić będzie? Ona wstydu swym przodkom nie przyniesie, jak już odejdzie razem z nią. Wiedziała, że zbyt górnolotnie kreuje swe myśli, ale wpływ na to miała jedynie sytuacja w jakiej sie znalazła, a tak myślało wielu. Wielu myślało górnolotnie, nie każdy działał, a górnolotność w tych dniach była widoczna w czynach najmniejszych. Auto naprawiono, pojechała kolejny raz na Lwów.

Po wielkich trudach zorganizowała placówkę we Lwowie. Po raz wtóry trafiła tam we wrześniu 1941 roku, miała, oprócz charytatywnej pracy zbadać sprawę zaginionych lwowskich profesorów. Pobolszewicki Lwow wydał jej się nie swój jakiś, całe miasto przepełnione goryczą, bez jakiekolwiek energii, nie mówiąc już o entuzjazmie. Nie był to już Lwów Lanckorońskiej. Sprawa profesorów okazała się trudniejsza do zbadania niż komukolwiek się wydawało. Jednak zostanie odkryta w później i w mniej przyjemnych okolicznościach. Zanim nadszedł czas na dalsze rejony wschodniej Galicji wróciła do Krakowa, gdzie ciągle na karku miała Gestapo, tym bardziej musiała się zając każdym rodzajem więźnia, niezależnie od jego przewinień, czy narodowości by nie wzbudzić podejrzeń . Czas na Stanisławów. Teraz miało się zacząć i trwać już do końca wojny.

W samym Stanisławowie, zaraz po wyjściu Węgrów, którzy okupowali te okolice przez kilka miesięcy i uzyskali tam wielką popularność wśród Polaków, zaaresztowano 250 osób, właściwie całą inteligencję Stanisławowa, a raczej najbardziej wartościowe elementy z nauczycielstwa i wolnych zawodów. Od tego czasu wszelki słuch po tych ludziach zaginął. W Stanisławowie, jak referował prezesowi Ronikierowi delegat, w ogóle nic robić nie można, bo tam rządzi szef gestapo Kriiger. Wtedy to po raz pierwszy padło to nazwisko w mojej obecności.”

            Kriiger- nazwisko, które zaciąży na Lanckorońskiej na kilka kolejnych lat.

Do Stanisławowa, położonego w Zachodniej Ukrainie, trafiła z początkiem 1942 roku. Buł styczeń, mróz sięgający minus 27 stopni Celcjusza. Po kilku godzinach podróży i oczekiwania na dworcach, trefiła do tamtejszego komitetu RGO. Atmosfera była zagęszczona, wszyscy mówili do siebie szeptem, nikt nie mówił wprost. Kriiger miał wszędzie swoje macki, siał postrach w całym mieście. Zniknęło tu 250 przedstawicieli miejscowej inteligencji, ślad po nich zupełnie zaginął. Podejrzenia, co do ich miejsc pobytu skupiały się wokół dwóch funkcjonujących tu więzień. Jednym zarządzał prokurator Wydziału sprawiedliwości, a drugim sam bezwzględny Kriiger. Na pierwszy rzut poszlo wiezienie Wiezienie Sprawiedliwości. Przyjąl ją prokurator w stanie wskazującym na duże spożycie alkoholu, przyznając się, że go nadużywa na co dzień. Jednak stan jego był Karolinie wielce pomocny w uzyskiwaniu wiadomości. Dowiedział się, więc z pierwszej ręki, że on nie przetrzymuje żadnych Polaków, tylko Ukraińców, a tych zaginionych 250 zostało rozstrzelanych z rozkazu Kriigera. Oboje skierowali się do drugiego gmachu gdzie przyjął ich sam dowódca Gestapo. Nie rozmawiano jeszcze o dokonanej zbrodni, a jedynie o sposobie dożywiania więźniów. Kriiger odmówił, tłumacząc to, iż nie sposób dożywiać jedynie Polaków, kiedy są wśród nich zarówno Ukraińcy jak i Żydzi. Karolina odpowiedziała, że nie ma to większej różnicy, bowiem wszędzie dokarmiają więźniów niezależnie od pochodzenia. Na to już, bez żadnego uzasadnienia Kriiger nie przystał. Stanisławów był jedyną placówką, gdzie dożywianie nigdy nie dotarło, Gestapo zgodziło się jedynie na przysłanie koców, szczoteczek do zębów i niezbędnych środków higieny.

Nadal przebywając na terenach Zachodniej Ukrainy, Lanckorońska zaczęła organizować oddział RGO w rodzinnym Rozdole. Nie mogła, rzecz oczywista, ominąć ojcowskiego pałacu. Kierując się ku niemu spotkała ją Żydówka

„(…)która na mój widok stanęła jak wryta. „Ja chce wiedżecz, czy ja poznaje, czy ja nie poznaje?” – „Kogo?” – zapytałam. „Nu, Lanckorońska!” -„Tak jest”. – „No, to już najgorsze się skończyło, to już wszystko dobrze” – i poszła dalej, pełna nieuzasadnionego optymizmu.”

            Pałac był opustoszały, w pustych komnatach splądrowanych przez bolszewików i nazistów panoszył się wiatr. Gdzieniegdzie stała jakaś zniszczona barokowa, gdańska szafa, antyczne reliefy, które pozostały w ścianach poprzebijane były bagnetami wroga. Wisiało jedno płótno: „Wjazd Ossolińskiego do Rzymu” (obecnie na Wawelu). Łazienki zlikwidowano, ceramiczne ich wyposażenie zniszczono, bolszewicy planowali tam urządzić dom wypoczynkowy, a istnienie tego typu pomieszczeń było burżuazyjnym zbytkiem. Ostały się tylko wielowiekowe drzewa. Niektóre komnaty zamieszkiwała dawna służba Lanckorońskich, która na widok swej Pani, wydała skromny obiad na elementach zastawy, jakie zdołano ukryć przed najeźdźcami. Karolina jadła ze swego błękitnego talerza.

I znów powrót do Stanisławowa wraz z transportem koców, szczoteczek i grzebieni, jedynego asortymentu na jaki pozwolił Kriiger. Stałe zatrudnienie po zorganizowaniu placówki w owym zarządzanym przez Gestapo mieście Karolina znalazła w marcu 1942 roku. Było zimno, ciężko, były wsypu, Ukraińcy opowiadali się przeciw Polakom, zaczęto organizować dożywianie dzieci. Z uwagi na niebezpieczeństwo, na rozkaz władz krakowskich Lanckorońska zobowiązana była odmawiać jakiejkolwiek współpracy z wojskiem i mogła się zajmować jedynie legalną działalnością by nie narażać samej siebie oraz współpracowników. W trudnej sytuacji nie pomagały interwencje w Warszawie, ani w Krakowie, gdzie Karla spędziła Wielkanoc.

W dniu 25 kwietnia tegoż roku została wezwana, na godzinę dziewiątą, przed oblicze Kriigera. Moment pierwszego przesłuchania zmuszony jestem zacytować w pełni, czyniąc to według wspomnień bohaterki. Czynię to, by oddać hardość nieugiętej kobiety i jej odwagę.

Poszłam. Kazał mi czekać, jak zwykle, na malinowym krześle w przedpokoju. Po chwili weszłam. Tym razem Kriiger nie był sam; blisko biurka, przy stoliku, siedziała sekretarka. Kriiger nie wstał, nie patrząc na mnie, wskazał mi zza biurka krzesło naprzeciw siebie i powiedział:

-Muszę Panią policyjnie przesłuchać.

Siadłam i zapytałam o przyczynę.

-Pani tu w Stanisławowie rozwija akcję niedozwoloną” – powiedział bardzo głośno.

Pokazałam mu swoje pełnomocnictwa i zwróciłam uwagę, że są one znacznie szersze od mojej dotychczasowej czynności oraz, że mi władze niemieckie we Lwowie, które się zajmują aprowizacją, już zwróciły uwagę, gdy przyszłam do nich w sprawie należących się nam prowiantów, że akcja, którą prowadzę, rozwija się zbyt wolno. Zmienił front i oświadczył, że „właśnie chodzi o to, że pani ma system nie tyle robienia rzeczy nielegalnych, ile że pani wykorzystuje akcję charytatywną dla celów innych”.

-Nie wiem, o co panu chodzi”. Otrzymałam odpowiedź:

-Pani duch mi się nie podoba, nie pasuje Pani do mojego państwa.

To ostatnie zdanie widocznie bardzo mu się podobało, bo je powtarzał kilkakrotnie w ciągu dalszej rozmowy, waląc za każdym razem pięścią w stół. „Muszę pani zadać kilka pytań:

-Czy pani uznaje rozbicie Państwa Polskiego?

Uśmiechnęłam się i powiedziałam, że widzę, iż postanowił mnie aresztować, bo przecież nie może mieć wątpliwości, co do mojej odpowiedzi.

-Dlaczego pani jest taka spokojna? – pytał z rosnącą irytacją. – Przecież znajduje się pani w największym niebezpieczeństwie. Pytam na nowo, niech pani pilnuje swoich odpowiedzi! Czy pani jest wrogiem Niemiec?

– Pan wie, że jestem Polką, i wie pan również, że Polska jest w wojnie z Niemcami.

– Pani ma odpowiedzieć na moje pytanie. Czy pani jest wrogiem Rzeszy Niemieckiej? Tak czy nie?

– Oczywiście, że tak.

– A więc nareszcie – i rzucił triumfalne spojrzenie na sekretarkę.-Notować! – dodał dobitnie.

Dziewczyna, pisząc, kiwnęła głową. Zwrócił się znów do mnie.

-O kiedy?

– Odkąd patrzę na bezmierne cierpienia moich braci.

Wówczas zaczął mówić o swojej nienawiści do Polaków i o prześladowaniu Niemców przez Polaków. Myślę, że rozpoczął to przemówienie z zamiarem straszenia,przy czym i tak już wysunięte bardzo usta zamieniały się prawie w ryj i nadawały mu wyraz zwierzęcy. Powiedziałam mu, że zrozumieć nie mogę, dlaczego Niemcy, którzy swą narodowość cenią tak bardzo wysoko, nie potrafią uszanować poczucia honoru narodowego u innych. Spuścił oczy i powiedział innym głosem: „Przecież to jest coś innego”. – „Na pewno, to jest coś całkowicie innego” – odpowiedziałam. Zamilkł. W innym momencie zarzucił mi, że zachowanie moje jest szczególnie oburzające, gdyż jest mu wiadomo, że moja matka jest Niemką.”

            Przesłuchanie trwało trzy godziny i trzy kwadranse. Kriiger dopytywało jej działalność konspiracyjną i pełnione w niej funkcje. Nie wierzył, gdy tłumaczyła mu, iż nie bierze udziału w żadnej pracy konspiracyjnej. Wyjaśniła, że aby być członkiem podziemia to należy mieć człowieka, który by ją tak wciągnął, a po drugie jako osoba zbyt gadatliwa i gestykulująca nie byłaby godna zaufania. Będąc pewna, iż on w to uwierzy, bo jako Niemiec nie przyznałby się do żadnej słabości- wygrała. Na pytanie, czy została aresztowana, usłyszała odpowiedź, że nie, że było to jedynie ostrzeżenie i że będzie bacznie obserwował jej poczynania.

Po wyjściu, natychmiast udała się do Lwowa by zdać przełożonym relację z całego zajścia, od razu zorientowała się, że jest tam na każdym kroku śledzona. Sama wspomina pewien wieczór, kiedy szła lwowskimi ulicami, ktoś ją szybko wyminął szepcząc: Kriiger Cię zamknie, Kriiger Cię zamknie. Po latach trudno było jej stwierdzić, czy to była ułuda, czy rzeczywiste ostrzeżenie, jednak niebawem miało się potwierdzić.

Praca rozwijała się zarówno we Lwowie, w Równem, Rozdole i Stanisławowie. W dniu 12 maja Karolina udała się do Kołomyi, z kwitami na żywność dla dzieci szkolnych. Wiosna przyszła dość późno jednak zapału do pracy nie brakowało nikomu. Panowała tu ogromna bieda, kiedy otrzymała kolację od miejscowego proboszcza było to niesłychanie wielkim prezentem. W takiej sytuacji przywiezione kwity żywnościowe zyskiwały niebotycznie na swej wartości. Tego samego dnia, 12 maja, kiedy jadła owo sprezentowaną kolację, do drzwi probostwa zapukało trzech mężczyzn: jeden ubrany po cywilnemu, dwaj w mundurach SS. Oskarżono ją o zorganizowanie nielegalnego zebrania, wylegimitowano i zabrano. Zdążyła jedynie poprosić by poinformowano krakowskiego prezesa RGO o jej aresztowaniu. Była przekonana, że zaszła pomyłka i za moment wszystko się wyjaśni.

‘Zaprowadzono mnie do wygodnego samochodu osobowego, kazano siąść w głębi, obok pana w cywilnym ubraniu. Tamci poszli. Sąsiad mi się przypatrywał. Dziś po latach, gdy to piszę, zdaję sobie sprawę, jak bardzo byłam w owej chwili uprzywilejowana wobec milionów rodaków. I przedtem, i potem słyszałam niezliczone opisy aresztowań, za każdym razem opis podkreślał fizyczny i psychiczny wstrząs przeżywany w owej chwili. Szok ten został mi zaoszczędzony dzięki mej własnej naiwności. Byłam bowiem prawie przekonana, że gestapo w Kołomyi rzeczywiście przypuszcza, że, chodzi o zebranie nielegalne i że się za chwilę wszystko wyjaśni.”

Odwieziono ją do samego Stanisławowa. Ulokowano w celi z ukraińską aktorka, która widząc spokój, podyktowany jedynie niewiedzą, na twarzy Lanckorońskiej uznała ją za jedną z tych, które postradały zmysły. Na następny dzień odprowadzono ją do Hauptsturmführera Hansa Kriigera.

Gdy weszłam, Kriiger znów oczu nie podniósł, tylko powiedział:

-A więc widzimy się znowu, a zwyciężyłem ja. Pani pojedzie do obozu koncentracyjnego Ravensbriick, bei Fiirstenberg, Mecklenburg.

– „Kiedy?” -zapytałam.

Uderzył pięścią w stół i znów zaczai z miejsca krzyczeć:

-Co? Jeszcze! Jeszcze pani ma odwagę!

Roześmiałam się.

-A cóż mi innego pozostaje? – zapytałam. – „Chcę wiedzieć, kiedy jadę.

– Nie wiem. Zależy to od terminu transportu zbiorowego; stąd do Krakowa, a z Krakowa do Rzeszy.

Gorzej, pomyślałam. Bo jak mnie zamkną po drodze na Montelupich – tam jest sporo naszych, wśród nich paru sypiących.

-Chcę, żeby pani wiedziała, że decyzja ta zapadła wskutek odpowiedzi, które mi pani dała przeszłym razem. Gdyby mi pani była odpowiedziała inaczej, nie byłaby pozbawiła swego kraju tej pracy, którą mu pani dawała.

Tym razem po raz pierwszy mu się udało. Było mi ciężko bardzo. Pomyślałam o więzieniach i zapytałam raz jeszcze siebie samej, czy dałam jakąkolwiek odpowiedź brawurową lub niekonieczną. Wydawało mi się, że nie.

-Nie mogłam odpowiedzieć inaczej, bo nie mogłam stracić szacunku dla siebie samej, bez którego i tak nie potrafiłabym pracować – odpowiedziałam – choć jestem tylko jednym z polskich podludzi, zechce mi pan pozwolić zacytować mu Schillera, który mówi: „Życie nie jest najwyższym dobrem, ale wina jest największym złem”, i jako winę byłabym odczuła jakąkolwiek inną postawę wobec pana”.

Tym razem rozmowa nie przebiegała spokojnie. Było to stylowe gestapowskie przesłuchanie. Kriiger unosił się będąc w stanie wskazującym, nakazał Lanckorońskiej przyjmować wyłącznie postawę stojącą. Zapewniał, że będzie ukarana, mimo, iż jej matka była Niemką, uświadomił, że ma wszelkie środki by udaremnić jej ewentualne samobójstwo, do którego dopuszczają się inni by nie wydać współwinnych w nienawiści do Rzeszy.

Powiedziałam, że mu to przyjdzie łatwo, bo nie mam najmniejszego zamiaru targnięcia się na własne życie – raz, bo tego uczynić nie mogę, skoro mi na to nie pozwalają moje przekonania katolickie (tu wyszczerzył zęby), po drugie, bo nie chcę. Mając bowiem końskie zdrowie, gotowani nawet wytrzymać obóz koncentracyjny. Oczywiście mogę za siebie ręczyć tylko póki będę przy zdrowych zmysłach, w razie choroby umysłowej – co innego.”

            W czasie trwającego prawie trzy godziny przesłuchani, Kriiger szalał, groził, wydobywały się z niego zwierzęce instynkty. W całym tym uniesieniu, gdy spokojem przerastała go postawa i zachowanie Lanckorońskiej, kiedy swe zachowania potęgował sprzyjanym alkoholem, wyjawił jej prawdę, iż to na jego polecenie, według wcześniej ustalonych list rozstrzelano całą elitę Stanisławowa w liczbie osób 250. Wśród rozstrzelanych znajdował się doktor Kochaj, który w czasie okupacji bolszewickiej uratował, na stole operacyjnym, czterech niemieckich lotników. Mimo, iż ten człowiek uczynił to w imię zwykłego ludzkiego humanitaryzmu, mimo, iż otrzymał list z podziękowaniem od samego Goebelsa, nie znaczyło to nic dla gestapowca. Rozsierdzony swą nienawiścią, w szale przyznał się Lanckorońskiej, że to z jego rozkazu rozstrzelano lwowskich akademików. Teraz wiedziała, jeżeli powiedział jej to wszystko to oznacza tylko jedno, czekają ja taki sam los jak tych rozstrzelanych na lwowskiej Wólce.

Mijały jednak dni, a jej nie postawiono przed plutonem egzekucyjnym. Rozpoczęła swe więzienne Zycie. Jak sama będzie później wspominała, warunki miła nadzwyczaj dobre, wręcz wyśmienite. Dwuosobowa cela z umywalka, każda z nich miała osobną pryczę, rano i wieczorem kawa zbożowa, w dzień zupa z kalafiorem lub ziemniakami, czasem trafiały się kawałki jakiegoś mięsa, oraz pół bochenka chleba na dobę. Jedyne co jej doskwierało to nadmierna ilość wesz, których nie dawało się wyłapać. Sam Kriiger przychodził do celi, co chwila z zapytaniem, czy zmieniła swoje stanowisko, lub czy w ogóle cos się zmieniło. Za każdym razem otrzymywał odpowiedzieć odmowną. Rozwścieczony trzaskał drzwiami i wychodził. Następnie kazał ja fotografować a to w celi, a to na placu, na którym przeprowadzano egzekucje, lub w jakimkolwiek miejscu więziennego gmachu. Same egzekucje wykonywano pod nadzorem Kriigera, na dziedzińcu więzienia, w taki sposób aby pozostali więźniowie to jedynie słyszeli i popadali w większy strach. Za każdym razem, wyciągano kogoś z cel, zawsze pojedynczo, pozostałym zamykano okna. Pozostający przy życiu słyszeli więc najpierw kroki, potem komendę: odwrócić się, strzał i odgłos upadającego ciała na bruk. W czasie jednej ze swych wizyt, Kriiger zapytawszy o zmianę postępowania, ponownie otrzymał odpowiedź odmowną. Osobiście wydał rozkaz zamknięcia Lanckorońskiej w izolatce, tak zwanej ciemnicy i osobiście zamknął za nią drzwi. Żeby złamać więźnia, zazwyczaj trzymano osobnika przez dwa, maksymalnie trzy dni w ciemnicy. Lanckorońska przebywała tam tydzień. Zamknięta była pewna, że to jej ostatni etap życia, że następnym będzie egzekucyjny dziedziniec.

„Byłam sama i byłam spokojna. Ciemności nie były zresztą nieprzerwane. Trzy razy dziennie zapalano mi na chwilę światło, na jedzenie i na sprzątanie. Wkrótce się przyzwyczaiłam do nowej sytuacji i wynalazłam przyjemny sposób spędzania dnia. Przenosiłam się wyobraźnią codziennie do jednej z wielkich galerii europejskich i oglądałam obrazy. Zaczęłam oczywiście od galerii wiedeńskiej, w której się „wychowałam”. Później było Prado, Louvre, Uffizi i Wenecja. Dochodziłam chwilami do zadziwiającej intensywności i mogę zapewnić, że koloryt wenecki nigdy nie wydawał mi się tak płomienny, jak wówczas w ciemnicy. Wtedy zrozumiałam sens znanej anegdoty o El Greco. Odwiedził go pewnego dnia znajomy Dalmatyńczyk i zastał siedzącego w ciemnym pokoju. Na zapytanie zdziwionego gościa artysta odpowiedział, że mu światło dzienne przeszkadza w widzeniu światła wewnętrznego. Mnie w sposób niestety mniej twórczy, ale nie mniej intensywny, ożywiała się w tym Kriigerowskim grobowcu pamięć kolorów i form. Przeniosłam się znowu do świata, który był niegdyś moim, i było mi dobrze. Przeszkadzały mi tylko dwie przykrości natury fizycznej. Jedna to były wszy, na które po ciemku polować nie sposób, druga to jakieś nerwowe wrażenie, że się człowiek udusi z braku powietrza, choć sobie tłumaczyłam, że przecież cela jest duża, a ja w niej zupełnie sama, więc tlenu powinno starczyć.”

            Krzyżykiem z brązu jaki zakupiła jeszcze przed wojną w Asyżu, wyryła na ścianie swoje nazwisko. Mając świadomość, iż są to ostanie chwile jej życia, była pełna nadziei, że ktoś kiedyś to przeczyta i będzie wiedział, że pędziła je właśnie tutaj, we Stanisławowskim grobie.

Znów się myliła. Po siedmiu dniach ją wypuszczono. Wprowadzono do zbiorowej celi numer sześć, gdzie przebywały kobiety różnych nacji, o wyraźnie kryminalnej przeszłości, z oznakami syfilisu. Tym razem już nie była najedzona jak w poprzedniej celi. Kawę zastąpiono brunatną wodą, zupę, wodą z rozpuszczoną mąką ziemniaczaną, a chleba otrzymywano jedną dwunastą bochenka. Za dobre sprawowanie można było otrzymać nagrodę, pójść na korytarz celem mycia podłóg lub do kuchni by obierać ziemniaki. Z rozkazu władz, z włóczki pozyskanej ze swetrów zabitych robiono kolejne swetry lub skarpetki dla gestapowców, gdy Lanckorońska dowiedziała się jakie jest ich przeznaczenie, odmówiła, tłumacząc się złym wzrokiem. Z każdym dniem rosło zarówno prawdopodobieństwo rozstrzelania jak i śmierci głodowej. Wyczerpane z głodu poprosiły Lanckorońską o wstawiennictwo i wybłaganie u Niemca łupin z ziemniaków do zjedzenia, ale Lanckorońska dostała odpowiedź odmowną. Argumentowano odmowę potrzebą dokarmiania świń. Nie tylko głodem i strachem żywiono więźniów. Tortury stosowano w czasie przesłuchań, ale na co dzień organizowano bicie więźniów.

Korytarz przed naszą celą był bardzo szeroki. Toteż na nim odbywało się często bicie „okazyjne”, bo bicie „przepisane”, z torturami, odbywało się przy przesłuchaniach. To okazyjne bicie uprawiali wszyscy strażnicy z Maesem na czele. Więzień nieraz wzdłuż korytarza obstawionego strażnikami biegał tam i z powrotem wśród razów z biczów skórzanych, które gradem na niego spadały. Nieraz było słychać jego dziki, zwierzęcy wrzask, nieraz zaklinał: Zabijte mene!, a czasem nie odzywał się wcale, słychać było tylko bicie, potem nieraz padające ciało. Wtedy Katia mówiła półgłosem: „Znowu Polak!” Potem się cela otwierała, strażnik kazał jej wyjść ze ścierką i wiadrem, po chwili wracała bardzo blada z wiadomością, że tym razem było aż pół wiadra.”

            Katia- ukraińska komunistka, nienawidząca Polaków była nadzorczynią celi. Miała tak zwane „chody” u władz i wszyscy się jej bali. Kiedy raz spytano Karolinę, czemu jest taka spokojna, czemu nic sobie z tego wszystkiego nie robi, Katia skomentowała: „Tak, ona sobie nic z tego wszystkiego nie robi, ale jej włosy to się jednak martwią, aż im się kolor zmienia”. A strach królował wraz z głodem. Dla ich zabicia kobiety „gotowały” w celi, to jest opowiadały o różnych potrawach i sposobie ich przyrządzania, grały w karty, modliły się i szeptem śpiewały. Czasem łaczyły to wszystko naraz, odśpiewując modlitwę układały kabałę.

„Pewnego dnia przyszła kobieta z okolicy, nazwiskiem Sitarska. Pokazało się, że jest rodem z Rozdołu, że znała mojego ojca. Trudno opisać, jak bardzo mnie wzruszył ten niespodziewany kontakt z przeszłością. Zaczęłyśmy razem wspominać rodzinne strony. Ze wzruszenia zrobiła mi królewski dar, ofiarowała mi surowe jajko, które wraz z dzbankiem mleka przyniosła ze sobą. Wydawało mi się, że po tym jajku wracają mi siły.”

Zaczynały się wywózki do obozów koncentracyjnych. W środku nocy wywoływano nazwiskami i pakowano wywołanych do ciężarówek. Jednaj takiej nocy zawołano: „Karolina Lanckorońska”. Była pewna, że wyjeżdża jak inne. Jednak nie skierowano jej ani na więzienny dziedziniec, ani do ciężarówki. Poszła wraz z oficerem do jakiegoś biura, gdzie spisywano jej życiorys i wypytywano o przesłuchania u Kriigera. Po tym, znów zaprowadzono ją do celi. Rankiem strażnik oznajmił jej, że wychodzi na wolność. Oddano jej wszystkie rzeczy, poinformowano że zostanie odwieziona samochodem, Auto ruszyło w kierunku Lwowa, jej Lwowa, jednak w kierunku ulicy Łąckiego. Na Łąckiego było niemieckie więzienie. Tam dowiedziała się, że wcale nie jest wolna. Znów odebrano jej zegarek, pieniądze, rzeczy osobiste i ponownie w ukryciu przemyciła swój brązowy krzyżyk z Asyżu. Zamknięto ją w celi. Usnęła z wyczerpania tymi emocjami na brudnej podłodze.

Na drugi dzień z rana jakiś Ukrainiec w niemieckim mundurze zaprowadził ją do centrali na ulicy Pełczyńskiej. Stanęła przed drzwiami pokoju numer 310, na których widniała wizytówka: „Komisarz policji Kutschmann. Polskie sprawy polityczne”. Kutschmann, człowiek około czterdziestki o siwiejących skroniach, nad wyraz kulturalny i dobrze ułożony, przeprosił Lanckorońską, że w ogóle musi ją przesłuchać, i to w sprawie Stanisławowa. Karolina była przekonana, że jest wolna, okazało się jednak, że nie. Ona osłupiała, Kutschann- nie mniej. Nadal była więźniem Rzeszy, ale więźniem o innej jakości. Przed przesłuchaniem dostała pięć kawałków chleba i margarynę. To była uczta. Zjadła połowę bojąc się o reakcję własnego organizmu po miesiącach spozywania wody z mąka ziemniaczaną.

Zupełnie nie rozumiała z jakiego powodu się tu znalazła, dlaczego wypytywano ją o Kriigera, tym bardziej była zdziwiona pytaniem o znajomości i pokrewieństwo z włoską rodziną królewską. Ani nie znała ich osobiście, ani nie była z nimi blisko spokrewniona. Jednak to rodzina Sabaudów interweniowała u samego Heinricha Himmlera. Nie udało się jednak całkowicie uwolnić Lanckorońskiej. Zaszkodziły jej odpowiedzi, jakich udzieliła W Stanisławowie o tym, że nie uznaje podziału państwa polskiego i uważa Rzeszę za wroga. To zdaniem Himmlera świadczyło o jej postawie, która nie pozwalała na cofnięcie aresztu. Jednak w wyniku interwencji, która szła aż z Italii stała się więźniem specjalnym, miała pozwolenie na żywność w niemal nieograniczonych ilościach, jednoosobową celę, książki, pościel i stoł. Zauważyła przy tym, że komisarz Kutschmann jest bardzo niechętny Kriigerowi. Na jego polecenie spisała dokładnie cały swój pobyt w Stanisławowie. Z takim oto protokołem lwowski gestapowiec miał udać się do samego Berlina. Działo się to wszystko 9 lipca 1942 roku.

Od tego czasu zaczai się dla mnie jeden z najlepszych okresów ze wszystkich lat wojennych. Otrzymałam zamiast celi na tymże II piętrze pokoik o dużym, normalnym oknie, które wychodziło na dziedziniec więzienny i na słońce, i nie miało krat, co należy do największych przyjemności, jakie sobie więzień wyobrazić może. Drugą podobnie wielką radość sprawiły mi drzwi, normalne drzwi z klamką, którymi mogłam wchodzić i wychodzić według własnej, nieprzymuszonej woli. Wolno mi bowiem było cyrkulować po oddziale kobiecym swobodnie. Dwa razy dziennie musiałam chodzić po celach i rozdawać lekarstwa lub robić drobne opatrunki. Reakcja tych kobiet na fakt, że opiekę tę sprawuje teraz nad nimi kobieta i Polka, była wzruszająca.”

karolina 4

            Opiekowała się wówczas Pietrem kobiecym, roznosząc więźniarkom leki opatrunki dwa razy dziennie. Co dzień około godziny 17tej przychodziła przedstawicielka z komitetu RGO z paczkami żywnościowymi, które dzieliła według potrzeb pomiędzy współwięźniarki i potajemnie wrzucała do cel. Pomagał jej w tym sanitariusz- Ukrainiec Andrjej Piaseckyj, od którego przejęła część obowiązków na jednym z męskich pięter. Część otrzymanego prowiantu oddawała sanitariuszowi, a ten obdzielał pozostałych więźniów, do których Lanckorońska nie miała dostępu. W szpitalu szalał tyfus plamisty, niemieckie strażniczki odmawiały podani wody, wiec kobiety myły się w kawie jaką otrzymywały rano. Egzekucje odbywały się podobnie jak i w innych więzieniach ale organizowane były bardziej humanitarnie; tych wyselekcjonowanych na śmierć wywożono poza miasto. Mimo to warunki jak i poziom moralny był o wiele wyższy. Lanckorońskiej dane było to wszystko obserwować i porównywać.

Mając ciągłe możliwości porównania, mogłam się wówczas przekonać, o ile więcej wytrzymałości mają kobiety od mężczyzn, tak pod względem fizycznym, jak i moralnym. Kobieta jest stworzona do roli pasywnej, która podkopuje siły mężczyzny.”

            Sytuacja zmieniła się diametralnie. W dniu 4 sierpnia wydano rozkaz o przeniesieniu Lanckorońskiej na oddział niemiecki. Zamknięto ją w celi z oknem, bez prawa jej opuszczania, prowiant otrzymywała przez okienko, wypuścić ją mógł jedynie komisarz na przesłuchanie. Zmuszona więc była prosić o te przesłuchania. Gdy szła po raz pierwszy przez dziedziniec gmachu doznała nieprzyjemnego szoku; cały plac był brukowany żydowskimi macewami- zmuszano ją by deptała ludzkie nagrobki. Kutschmann nie wiedział skąd taka zmiana, po kilku telefonach został jedynie poinformowany, że decyzja przyszła z góry. Wrócił do celi, ona jak i przychylny jej komisarz musieli podporządkować się decyzjom władz wyższych. Pozwolono jej pozostawić brulion i długopis, w tym momencie zaczęła spisywać swoje wspomnienia zaczynając od słów: „Lwów, wrzesień, 1939 roku”. Jak sama stwierdziła po pracy praktycznej nadszedł czas skupienia i medytacji. W ciszy i w pustce rozmyślała, przypominała sobie twórczość największych, ale też ją czytała. Szła za Szekspirem:

Dowiodę, że mój mózg jest żoną duszy; Dusza jest ojcem; a oboje razem Spłodzili myśli płodnych pokolenie, Które spłodziły z kolei nastroje Na podobieństwo ludzi tego świata, Gdyż żadna z myśli tych nie jest szczęśliwa.” (Szekspir, „Tragedia Króla Ryszarda II”)

            Rozprawiała nad filozofią antyczną:

Stosunek Marka Aurelego do otoczenia, do ludzi w ogóle, też nasuwa wiele wątpliwości. Jeśli się przechodzi nad złem jako nad rzeczą konieczną w każdym człowieku, w ten sposób, że się tego zła świadomie nie widzi, wtedy ten drugi czuje się w wielu wypadkach tym samym „dyskulpowanym”, tzn. nie poczuwa się do obowiązku pracy nad własnym charakterem, dla wykorzenienia tego złego – a pobudzenie tego drugiego do pracy nad sobą jest jednym ze szczytowych obowiązków ludzi odpowiedzialnych. Osiąga się ten cel dwiema drogami – przykładem ponad wszystko, większą wobec siebie niż wobec drugich surowością, większym wymaganiem, a poza tym wymaganiem od drugiego w miarę i w granicach jego możliwości. Mając czas, i to dużo czasu, do zastanawiania się nad tymi zagadnieniami, starałam się w tych miesiącach, danych mi może dla skupienia wszystkich swoich sił moralnych i przygotowania się do dalszej pracy – o ile mam pozostać jeszcze przez parę lat w winnicy Pańskiej – zająć stanowisko wobec tych problemów, stanowisko osobiste, tzn. odpowiedzieć sobie na pytania […] co do rozwoju własnego charakteru, jedynego terenu działalności, jaki mi pozostał.”

Wracała do „Odysei”, „Iliady”, dzieł Szekspira i autorów współczesnych. Rozmyślała, wspominała i zapisywała wszystko w swej samotni. Zaczęła rozprawę n temat twórczości Michała Anioła. Kontakt ze światem miała raz w tygodniu podczas obowiązkowego mycia pod prysznice, to w tedy w ciągu jednego kwadransa dowiadywała się o sytuacji poza więzieniem i sama przekazywała coś ze swej wiedzy. 28 października przeniesiono ja do mniejszej celi z maleńkim oknem, tak umiejscowionym, że o do godziny piętnastej w pomieszczeniu panowała noc. W czasie tych wieczorów deklamowała na głos wszystko, co była w stanie sobie przypomnieć lub liczyła krople ociekające z rur. Jej sąsiadkami były dwie Polski- więźniarki i konspiratorki- jedna dziesięcioletnia, a druga mająca lat osiem. Wkrótce niestety, zakazano, też, cotygodniowych kąpieli. Jak się dowiedziała Kutschmann wyjechał we wrześniu do Berlina, uznała swą sprawę za przegraną. W związku z tym, rękopis swojego zeznania przeciw Kriigerowi przekazała zaufanej strażniczce, wraz z dwiema greckimi książkami gdzie wykropkowała grypsy do komitetu krakowskiego. Została sama ze swoją sykstyńską rozprawą o Michale Aniele.

`           W niedziele 15 listopada spadł pierwszy śnieg. Zaczęła teraz opisywać swe dzieje w cyklach niedzielnych, wyliczając te świąteczne dni od momentu osadzenia jej w Stanisławowie. W dzień 26 listopada 1942 roku oznajmiono ją, że opuszcza Lwów i udaje się do Rzeszy. Była wstrząśnięta. Więc jednak obóz. Niespodziewanie, tego samego dnia spotkała się z Kutschmannem, od którego dowiedziała się, że Kriigera odwołano i postawiono przed sdem za ujawnienie tajemnicy Rzeszy, że stanie w Berlinie przed sądem, że jej świadectwo czytał sam Hitler, że był rozkaz jej natychmiastowego rozstrzelania i tylko dom sabaudzki ją od tego wybronił, że Rommel poległ pod Aleksandrią, że Amerykanie są w Afryce, więc wojna jest przegrana. Obiecała Kutschmannowi, że zezna wszystko, że we Lwowie po jego wyjeździe nie przestrzegano rozkazów Himmlera co do jej osoby, że to wszystko co uczynił względem niej robił dla ratowania honoru narodu niemieckiego.

            „-Czy mogę jeszcze coś dla pani zrobić?” –

-Owszem. Napisałam tu w celi część książki, którą projektuję o Michale Aniele. Mam też inne notatki naukowe. Gdybym miała wojnę przeżyć, mogą mi się przydać. Czy mogę je jutro oddać przed wyjazdem w Komendzie więzienia dla pana, a pan zechciałby te zeszyty po cenzurze przesłać Komitetowi Polskiemu jako moją własność? Tylko cenzor musi być wykształcony, inaczej będzie uważał greckie teksty za szyfr”.

– Proszę mi dać te zeszyty.

– Są w cel”.

Wstał, podszedł do drzwi i zaczął do nich stukać. Strażnik otworzył, poszliśmy do mojej celi. Oddałam mu zeszyty.

-„Czy tam nie ma nic innego prócz notatek naukowych?”

Powiedziałam, że nie ma, co było prawdą.

-Wobec tego ja je zabieram. Jutro rano będą przesłane do Komitetu. Czy jest jeszcze coś?

– „Owszem. Pragnę panu złożyć podziękowanie.

Odpowiedział szorstko, że nie mam za co dziękować. Odrzekłam, że mi dał rzecz wielką, którą sobie bardzo wysoko cenimy, a która nam się zdarza bardzo rzadko, mianowicie możność uszanowania przeciwnika. Skłonił głowę. Milczał. Wreszcie na korytarzu stanął przede mną, wyprostował się i powiedział:

-Zechce pani przyjąć moje najlepsze życzenia dla jej osoby i – dodał powoli i dobitnie – dla jej Narodu. Proszę mi wierzyć, że to ostatnie życzenie biorę bardzo na serio.

– Zechce pan przyjąć moje najlepsze życzenia dla jego osoby – odpowiedziałam.

Odszedł.”

Po powrocie do celi sporządziła ostatni gryps w literaturze greckiej. Wykropkowała informacje o mordzie we Lwowie, Stanisławowie i swojej sytuacji. Poleciła tej samej strażniczce co uprzednio ów naukowy materiał odesłać do Krakowa.

Przez Kraków i byto, w przedziale 3 klasy z dwoma SS- manami przekroczyła przedwojenną granicę Polski w dniu 28 listopada 1942 roku. W południe następnego dnia dotarli do Berlina. Jej towarzysze podróży mieli jedynie telegraficzny rozkaz odwiezienia jej do stolicy. Co dalej? Jeździli taksówkami od więzienia do wiezienia nie wiedząc gdzie maja ja odstawić. Ostatecznie trafiła do gmachu przy Alexander Platz. Cela była mała, ciemna, zagrzybiała. Kiedy chciała się umyć nie mogła, gdyż na wyposażeniu były tylko dziecięce miski. Poprosiła strażniczkę o większa, ta zdziwiona stwierdziła, że innych nie ma.

30 listopada odwieziono ja na przesłuchanie do majora Hertla, gdzie skrupulatnie dopytywano, czy potwierdza swe zeznanie spisane we Lwowie. Potwierdziła. W wyniku przesłuchania stwierdzono, że odbędzie konfrontacja z samym Kriigerem, a w terminie późniejszym zapadną decyzje co do losu jej samej. Tak czy inaczej, niezależnie od rozwoju sytuacji, jako osoba znająca tajemnicę Rzeszy była pewna, że przy życiu długo nie pozostanie.

W czasie pobytu w zakamuflowany sposób znalazła kontakt ze współwięźniarkami. Jedną z nich była niemiecka aktorka, osadzona za kontakty z Rosjanami. Z tą porozumiewała się wystukując alfabet o ściany. Innym razem, gdy choroba skórna nie dawała spokoju udała się do lekarza, gdzie napotkała Polki w tym pracownice PCK, od tej pory chorowały co czwartek, by spotkać się w więziennej poczekalni. Co do choroby skórnej, stary niemiecki lekarz postawił jasną diagnozę.

„Wysłuchał mnie uważnie, zbadał i skrzywił się.

-Jeśli pani nie wyjdzie szybko, będzie bieda. Jak dawno pani siedzi?

-Siedem miesięcy.

– No tak, to jest sprawa nerwowa.

– Nie jestem histeryczką.

– Niestety, nie – odpowiedział stary.- Gdyby pani nią była, odprężyłaby się pani w inny sposób. Nie byłoby doszło do nerwowego zapalenia skóry. Pani mi na to wygląda, jakby pani nie płakała w celi.

– Oczywiście, że nie, a po co miałabym płakać?

– Lekarstwo dam, podziała kojąco, ale procesu chorobowego nie zatrzymam. Dał lekarstwo, jakaś Wachtmeisterin kazała mi wyjść.”

Wkrótce jednak zorientowano się o co chodzi w czwartkowych chorobach i Lanckorońskiej wizyty przeniesiono na piątki. Dowiedziała się również, że jej szczególne traktowanie ma swe źródło w koligacjach rodzinnych z Mussolinim. Kiedy zaprzeczyła niemieckie strażniczki odnosiły się już do niej z żadnym szacunkiem, jednak zmuszone rozkazem by dostarczać jej książki czyniły to. Literatura była jej jedynym chlebem, gdyż tego zwykłego otrzymywała porcję dziennie. Raz poprosiła o sztandarowe dzieło Hitlera.

„Miałam wówczas pozwolenie kupowania gazet i książek „odpowiednich”. Zażądałam Mein Kampf i otrzymałam natychmiast tę książkę, arcyciekawą, w której cały plan olbrzymiej, na światową skalę zakrojonej zbrodni, jest przedstawiony zupełnie jasno. Zrozumiałam wówczas, że każdy Niemiec, który – przeczytawszy tę książkę -poszedł za tym człowiekiem, musi być zupełnie świadom tego, na co się godzi”

Dla odmiany i oderwania się od bólu jaki niosła zbrodnicza lektura poprosiła o Goethe’go, wzbudzając powszechne zdziwienie, że chce czytać niemieckich autorów będąc Polka. Nie widziała związku. Jednak język, z którym się wychowała teraz stawał się obcy i wrogi, a Goethe i Schiller mniej, przez nią, rozumiani.

Minęły święta i Sylwester. Zapowiadanej konfrontacji z Kriigerem nie było, nie było tym bardziej żadnych decyzji odnośnie jej osoby. W dniu 8 stycznia 1943 roku do celi weszła strażniczka i kazała się pakować. Kolejnego dnia, 9 stycznia, około godziny jedenastej, z grupą 70 innych kobiet stanęła u bram obozu koncentracyjnego w Ravensbriick.

„Stałyśmy na bardzo dużym placu czy dziedzińcu, otoczonym niskimi drewnianymi barakami o barwie szarozielonej. Wszystkie te budynki nie różniły się niczym jeden od drugiego, tylko dom, przy którym nas ustawiono, był murowany, większy i wyższy. Po placu kręciły się kobiety, ubrane tak samo jednolicie, jak jednolite były budynki, które widniały z daleka. Kobiety miały kurtki w pasy szare i granatowe, spod tych kurtek wychodziły takież pasiaste suknie, na głowie miały chustki brązowe, zawiązane pod brodę. Najbardziej uderzającą w tej pierwszej chwili rzeczą była ta nadzwyczajna wprost brzydota wszystkiego dookoła. . Gdy się zaczęłam im przypatrywać uważniej, widziałam, że jednak są różnice w ich stroju. Wszystkie wprawdzie miały na piersiach po stronie lewej naszyty numer, ale nad numerem był trójkąt w coraz to innym kolorze. Były trójkąty zielone, czarne, fioletowe i najwięcej czerwonych. Na wielu czerwonych widniała duża czarna litera P. Widok tych moich sióstr ożywił mnie i pociągał ogromnie. Jedna z Polek, młoda, jasna blondynka, przechodząc tuż koło nas, zapytała szybko:

-Są Polki?

-Są! – odpowiedziałam.

-Trzymajcie się, tu nie jest tak źle! – i poszła dalej. Wcale nie jest źle – pomyślałam -jeśli tu panuje taki nastrój.”

Kolejno wzywano je do pomieszczenia imitujące biuro, gdzie poddawano badaniu, przede wszystkim na obecność wesz. Lanckorońskiej udało się uniknąć golenia głowy, następnie każda otrzymała kolorowy trójkąt określający narodowość i obozowy numer. Karolina otrzymała 16076. Wszystkie kobiety obmyto pod zbiorowym prysznicem, po czym nagie przemaszerowały w rzędzie. Tę nagą defiladę odbierało dwóch lekarzy z SS, którzy paląc cygara oceniali stan zdrowia. Jednak na niechybną jego utratę mogło wpłynąć długie stanie na mrozie w obozowej garderobie: pasiakach i drewniakach. Wieczorem piątkami wszystkie odprowadzono do baraków. Budynek składał się z dwóch symetrycznych części, z których każda zawierała jadalnię, sypialnię dla około dwustu więźniarek, umywalnię i ustępy. Przy wejściu do bloku był mały pokój służbowy, w którym też urzędowała blokowa. Blokowa była Polką o nazwisku Eliza Cetkowska. Zaprosiła Lanckorońska i zadała kilka pytań, przede wszystkim o to, czy w kraju wiedzą o Ravensbriik, czy wiedzą o Polkach i polskich królikach. Nieznajomość sytuacji ze strony Lanckorońskiej nie była pocieszająca. W obozie znajdowały się więźniarki polityczne będące w mniejszości. Egzekucje wykonywano jedynie na Polkach. Poza tym, dawny osobisty lekarz Himmlera i naczelny lekarz olimpijski z 1936 roku, niejaki profesor Karl Gebhard przyjeżdżał tam z pobliskiego sanatorium w celu przeprowadzania eksperymentów medycznych i to jedynie na Polkach.

Dzień, w otoczonym wysokim murem zakończonym drutem kolczastym pod napięciem, obozie zaczynał się od kilkugodzinnego apelu, podczas którego kazano biegać i liczyć. Dopiero gdy wszystkie, ze wszystkich bloków zostały przeliczone i wszystko się zgadzało można było wrócić. Każdego dnia grupy kobiet wywożono na roboty, zimą do fabryk, latem do fabryk i na role, zwłaszcza do posiadłości Himmlera. Te z narażeniem życia przywoziły informacje ze świata, czasem też listy. Lanckorońskiej powierzono zadanie naszywania na pasiakach numerów obozowych i trójkątów w odpowiednim kolorze. Kolor świadczył o rodzaju przewinienia i narodowości. Grupa Polek starała się, z uwagi na znajomość języków, przydzielić ją do prac pożytecznych i mniej niebezpiecznych. Z każdym dniem uczyła się obozu i życia w nim, nie pojmowała wielu rzeczy:

„Bach… Diirer… Hólder-lin… Beethoven, przecież oni wszyscy rzeczywiście żyli i tworzyli i również rzeczywiście byli Niemcami. Przecież kultura świata bez nich nie byłaby tym, czym jest…” Pomyślałam o nauce niemieckiej, której sama tyle zawdzięczam… A teraz ci sami Niemcy własną swoją egzystencją hańbią ludzkość, do której należą. Kto za to, co się tutaj dzieje, będzie kiedyś odpowiadał? Przecież nikt nigdy nie będzie mógł powiedzieć, że to wszystko dlatego się stało, że kilku zbrodniarzy dorwało się do władzy. Nie jest ich przecież kilku, są ich legiony… legiony…”

Aż po paru dniach przyszła konspiracyjna wiadomość do blokowej od jednej z Polek. Lanckorońska miała być przywieziona specjalnym transportem z Berlina, a nie jak to uczyniono- zbiorowym, wraz ze złodziejkami i prostytutkami. Przygotowano dla niej oddzielną celę, z białą pościelą, serwetami, stołem, krzesłami i nawet kwiatami. Ona już tu była, a oni mieli problem, musieli ją teraz odszukac w obozie. Jednak póki co wszystko pozostawało w sferze tajnej plotki, a rezydencja Karoliny owiana była jedynie domysłami.

Pewnego dnia jedna z Polek poprosiła Lanckorońską o nieduży wykład. Nikomu nie wolno było sie poruszać po obozie bez specjalnego zezwolenia. Kobiety mimo wszystko umówiły się na jedną z niedziel. Czekała na nią grupka ukrytych w kącie osób. Nie była przyzwyczajona by wykładać bez przeźroczy, musiała pobudzić wyobraźnie swoją jak i słuchaczek. Omawiała malarstwo katakumbowe. Temat jakże powiązany z konspiracyjnym spotkaniem, jak i z sytuacja, w której się one wszystkie znalazły. Wypowiadany szeptem monolog nie trwał długo, bowiem szybko zauważona grupka kobiet została równie szybko rozpędzona. Jednak okaże się później, że była to pierwsza obozowa lekcja z historii sztuki.

Obozowa codzienność toczyła sie nadal. Codzienne obowiązki, poranne apele, domysły o egzekucjach, odwiedziny u „królików” o zmasakrowanych nogach w wyniku eksperymentalnych operacji. Choroba skóry, tu określona jako świerzb, a nie nerwowe zapalenie krwi rozwijała się. Lanckorońska miała nogi z ropnymi pęcherzami. Dzięki wstawiennictwu i władz otrzymała bandaże i możliwość leżenia w łóżku. W tym czasie Hitler został pobity pod Leningradem. Czeszki sprzymierzone z Rosjankami wiwatowały, Polki czekały na koniec wojny, Ukrainki zależne od wewnętrznych przekonań łączyły się jedne z drugimi. Lanckorońska debatowała z co niektórymi o tym, co będzie dalej, przecież Niemiec pokonany przez bolszewika nie może spowodować by Rosja weszła w głąb Europy, nie mogą na to pozwolić cywilizowani alianci. Wieści ze świata były znikome.

8 marca przebudzono ją w środku nocy i kazano iść do komendanta. Tam po spisaniu personaliów i numeru obozowego, okazało się że po trzech miesiącach została odnaleziona jako Lanckorońską, i to tylko dlatego, że przeznaczoną dla niej porcje żywieniową zjadał jakiś Ssman. Wobec takiej sytuacji miała zostać przeniesiona z regularnego obozu nazajutrz. Była pewna, że czeka ją bunkier i egzekucja, tym bardziej, że na rozkaz miała trzymać tę informację wyłącznie dla siebie. Po powrocie zdążyła opowiedzieć blokowej o Stanisławowie i mordzie na Polakach, żeby ta w razie jej śmierci mogła zaświadczyć. Wieść o przenosinach szybko się rozeszła. Jedne jej gratulowały bo uważały, że zostanie wyleczona, inne współczuły, inna na ostatnią drogę dała jej maleńki krzyżyk wyrzeźbiony scyzorykiem z rączki do szczoteczki do zębów. Następnego dnia, wraz z kilkoma Niemkami została przetransportowana do owego bunkra, po kąpieli przeniesiono ją do osobnej celi gdzie był ów stół nakryty serwetą, biała pościel na pryczy i kwiaty. Miała być więźniem na specjalnych warunkach. Dlaczego? Czyżby dlatego, że Kriiger zdradził jej skrywaną tajemnicę państwową o mordach? Czyżby miała zostać zlikwidowana dopiero w sytuacji upadku Rzeszy? Co dzień przychodziła sprzątaczka. Gdy Karolina kazała jej zabrać kwiaty, ta odmówiła, tłumacząc ze ma rozkaz przynosić ich więcej. Lekarz SS, który w styczniu odbierał defiladę nagich kobiet, tym razem badał jej zropiałe ciało z wielkim szacunkiem i nie szczędził środków na leczenie, choć zwykł robić przy tym wielce pesymistyczną minę.

Pocieszałam się w czasie tej choroby zdaniem Tołstoja, że kobieta, która nigdy nie chorowała, jest potworem. Pamiętałam, jak bardzo byłam niegdyś przerażona, czytając to zdanie, i byłam zadowolona, że przestałam być potworem.”

            Po woli dochodziła do siebie. Rany na rękach i nogach po kilku tygodniach zaczęły się goić. Nie wychodziła ze swej rezydencji, nie miała kontaktu z obozem. Co dzień dostarczano jej niemieckie gazety i literaturę o jaką prosiła. Raz zdarzyło się, że skonfiskowano jedną z książek, gdyż wedle oceny komendanta były to modlitwy katolickie. Okazało się jednak, że pomyłka w ocenie była wynikiem Błennej interpretacji słów „Madonna mia”. W rzeczywistości były to XIV wieczne wiersze Petrarki. Co dzień też miała prawo do korespondencji, podczas gdy inne więźniarki mogły otrzymać jedną kartkę miesięcznie. W końcu pozbyła się kwiatów. Złożyła u komendanta oficjalna z nich rezygnację, jako niestosownych do sytuacji i kłócą się z dziwnym zapachem jaki dociera przez okno. Gdy stan jej zdrowia pozwolił na samodzielne poruszanie się, pozwolono jej na spacery w ogrodzie, tam, zza murem poznała Niemkę, oskarżona o lesbizm. Herta opowiadała jej o tym co się dzieje w obozie. Szef gestapo Ramdohr trzymał kobiety w ciemnicy po 12 dni bez jedzenia w celu wymuszenia zeznań. Powiadała jej o torturach, kaźni, o nieślubnych dzieciach współwięźniarek, przedstawiała tak samo fakty jak i plotki. Wyjaśniła, że dziwny i mdlący zapach, to dym, taka jest woń gdy pala się kobiety z włosami w krematorium.

W miarę jak odzyskiwała siły, rósł jej tupet i odwaga. Była wiosna, zaczęto w ogrodzie sadzić kwiaty, ogrodniczką została jedna z Polek, która narażając życie, przenosiła do cel jedzenie, otrzymywane od Lanckorońskiej. Starała się zawierać konspiracyjne znajomości, polskim malarzem pokojowym, francuska sekretarką z ministerstwa, która tylko dlatego uwięziono, że była sekretarką w ministerstwie, czy niemieckimi wróżkami, z których jedną osadzono za to że Rudolph Hess był jej klientem. W czasie spacerów lub po cichu przez okno wymieniano informacje, podawano sobie prowiant.

W powietrzu czuć już było lato 1943 roku. Zmieniła się dyrekcja bunkra, na jego czele stanęła wysoka Niemka, która bez pamięci zakochała się w owym malarzu pokojowym- Bogusiu, a że miała trudności z czytaniem, ten musiał ją zastępować. Takim oto sposobem Lanckorońska wiedziała, gdzie i kto jest osadzony oraz za co. Boguś wykorzystując namiętność „Cielęcia”, tak bowiem określano nową władzę, zabierał jej na noc radio. Od tej pory wiedziano co się dzieje w londyńskiej rozgłośni, tak też przyszła tragiczna informacja o śmierci Sikorskiego.

W końcu od komendanta obozu dowiedziała się z czym wiąże się przywilej posiadania owej rezydencji w celi. Otóż przy wsparciu włoskiej rodziny królewskiej, a braku możliwości jej uwolnienia ponownie stała się więźniem nadzwyczajnym samego Himmlera. Rozpoczęła głodówkę, chciała jak najszybciej wrócić do obozu. Nie przestawała nie jeść mino próśb i nalegań władzy. Postawiła warunek.

Ja ciągle powtarzałam to samo, że albo, skoro nikt nigdy żadnych zarzutów przeciwko mnie nie sformułował, powinnam być wreszcie zwolniona, albo, jeśli mnie tu trzymają za to tylko, że jestem Polką, co jest oczywiście największym dla mnie zaszczytem, powinnam być traktowana na równi z innymi Polkami, gdyż jestem przecież Untermensch, któremu się żadne wyróżnienie nie należy.”

            Wobec takiej sytuacji, po rokowaniach z Berlinem, obiecano rozwiązać jej problem w ciągu dwóch najbliższych tygodni. Przerwała głodówkę.

Wróciłam bardzo szybko do sił i czekałam cierpliwie. Przychodził wówczas od czasu do czasu nowy lekarz naczelny SS, który po bardzo pobieżnym badaniu wdawał się nieraz w rozmowę. Raz mi powiedział, że nie rozumie, jak może tak silnie akcentować swą polskość osoba, która jest nie tylko z matki-Niemki, ale jeszcze ma i wygląd tak wybitnie germański. Zdębiałam. Tego mi jeszcze nikt nigdy nie powiedział. Odparłam, że jeśli chodzi o mój wygląd, to mam stanowczo rysy niearyjskie, skoro jestem wybitnie podobna do prababki Węgierki, jeśli zaś chodzi o „rasowość” mego pochodzenia, to jestem kundlem europejskim ze względu na ilość narodów, od których pochodzę i które mu wyliczyłam. Pożegnał się szybko i już więcej o rasie nie mówił.”

            Odesłanie do obozu nie nastąpiło. Zmieniano cele, cięgle przenoszono, pozwalano nawet na kontakt z „królikami”, które ciągle operowano. Wreszcie kiedy wizytowała delegacja z Berlina, kiedy Włochy już padły i nie było pomocy i wsparcia domu sabaudzkiego, a każdy dzień przybliżał egzekucję, poinformowano Lanckorońską, że nie ma mowy o pozostawieniu jej wśród Polek.

Lanckorońska weszła w zażyłość z niejaka Gerdą, kobietą mającą decydujący wpływ w bunkrze, będącą kimś w rodzaju zastępczyni dyrekcji. Mówiło się o niej, że osobiście odbiera kobietom niemowlęta i wrzuca je do pieca centralnego ogrzewania. Lanckorońskiej chodziło o dotarcie do „królików”. Chciała dociec prawdy. Gerda miała jej w tym pomóc. Ożywiona znajomość nastąpiła gdy Lanckorońska zaczęła się, z nią, dzielić prowiantem. Okazało się, że chodzi o dwa rodzaje operacji na kośćcu, dwa na mięśniach, że siedem królików zmarło bo potrzebne było wycięcie im kości dla ciężko rannych żołnierzy niemieckich. Jeżeli chodzi o tragedię dzieci, to prawo niemieckie nie pozwala na obecność niemowląt w obozach koncentracyjnych, więc należy się ich pozbyć przed lub zaraz po naturalnym urodzeniu.

Jesienią, za zgodą szefa kancelarii Himmlera została ponownie przeniesiona do obozu. Znów przyszyto jej numer i trójkąt do pasiaka. Zaczęła wieźć inne życie, połączyła przedwojenną pasję z rzeczywistością obozu koncentracyjnego. Dawała prywatne lekcje z zakresu historii sztuki. Wieczorami gdy było już ciemno, uczennice- więźniarki przychodziły pod jej blok, gdzie została sztubową i słuchały. Opowiadała o dziejach Rzymu, o kulturze średniowiecza, malarstwie włoskim okresu renesansu i wczesnego baroku. One na kawałkach papieru robiły notatki, ona przenosiła je w odmienny świat. Dwa razy w tygodniu z podobnymi pogadankami szła do „królików”, które będąc w czasie rekonwalescencji doznawały duchowego ukojenia. Im bliżej było krematorium, im bliższe były spotkania z ofiarami eksperymentalnych zabiegów, tym większy rósł głód intelektualny. Słuchaczki, które miały świadomość, że w każdej chwili mógł nadejść kres ich życia, słuchały z wielkim skupieniem. Czasem miała trzy komplety dziennie.

„Wyciskałam własną osłabioną pamięć jak cytrynę i gadałam.”

Zaczęto przygotowywać niektóre więźniarki do matury. Zgodnie z pozwoleniem przedwojennego ministerstwa oświaty do nauczania podziemnego czyniono to tu w obozie. Była też dostateczna ilość kobiet kształconych by stworzyć komisje egzaminacyjną.

„Piękne wykłady, które były tak plastyczne, że ja, jak potem miałam okazję oglądać muzeum, o których ona opowiadała rozpoznawałam natychmiast to o czym ona opowiadała. Wykładała pięknie. Ja byłam zafascynowana tą kobietą.”

                                                                                                          Wanda Półtawska- słuchaczka

Z blokowej w budynku zasiedlonym przez kobiety rosyjskie została przeniesiona do bloku dla Żydówek i Francuzek. Tam zaczęło się piekło, kobiety nie mogły dojść do porozumienia, walczyły między sobą bez względu na wszystko, nie dbały o ład, a tym bardziej dyscyplinę jako niemiecki wymysł. Lanckorońska nie miała już czasu na wykłady i tajne nauczanie Po kilku miesiącach, z uwagi na szeroką znajomość języków przeniesiona została do innych zadań. Zaczęła pracować w charakterze pielęgniarki. Wraz z Marią Kujawska, polską lekarka, rozpoczęły tworzyć przystań dla chorych. Jednak po chwili znalazł się list z Berlina, w którym zakazywano kierować Lanckorońską do innych zadań poza stanowisko sztubowej- opiekunki bloków, ale jedynie najcięższych z Francuzkami i Cygankami. Zakazano jakichkolwiek kontaktów z Polkami i zdejmowania zielonej opaski, która niby wywyższała wobec innych, ale poniżała jeszcze bardziej gdyż sugerowała współpracę z wrogiem. Była to wiosna 1944 roku. Lanckorońska trafiła do rewiru (szpitala), była bardzo osłabiona, opuchnięta, z problemami układu oddechowego. Leżała kilka tygodni. Wtem nadeszła wieść, że 4 czerwca 1944 roku Polacy zdobyli Monte Cassino. Zaraz potem nieliczne narody zaczęły wydostawać się spod okupacji hitlerowskiej. Postaw Rosji była niejasna. W dniu 8 sierpnia przyszła wiadomość o walczącej Warszawie. Warszawa walczy. Ta wiadomość najpierw napełniła wszystkie nadzieją, którą potem odebrały wzmożone transporty Warszawianek do obozu. Z tygodnia na tydzień coraz bardziej tłoczyła się ewakuowana Warszawa, bez powietrza i wody. Im szybciej upadała stolica, tym więcej było transportów..

Zaraz potem rozpoczęły się bombardowania. Czasem cała noc była nieprzespana z uwagi na liczne naloty Im bardziej się kurczyły granice panowania hitlerowskiego, tym liczniej przybywały transporty z różnych stron. Niemcy przysyłali do obozu więźniarki zewsząd, skąd się wycofywali. Przyjeżdżały Francuzki i Belgijki, Holenderki i Jugosłowianki, Włoszki, Polki i Węgierki, cała Europa. Obóz pękał w szwach. Dostawiano wszędzie piętrowe prycze, kanalizacja pomyślana na 15000 osób, musiała obsługiwać 45 tysięcy, walka z wszami i tyfusem była daremna. Spod budynków i namiotów wyciekały strumienie moczu i kału tworząc wieńce cuchnących kałuż. Wzrastała umieralność więźniów.

„Teraz rozpoczęła się ta rzecz potworna, którą było umieranie Francuzek. Gasły bez walki, bez agonii, nieraz we śnie. Coraz częściej rano, tuż przed apelem przybiegała sąsiadka: ,Madame XY umarła!” – „Kiedy?” – „Nie wiem, rano jeszcze rozmawiałyśmy, potem wstałam, a teraz ją zastałam stygnącą!” Wówczas goniłam, zmienić podaną poprzednio cyfrę apelu. Nie wolno zaś było pisać: jedna zmarła, bo zasadniczo umieranie na bloku było zakazane, od tego był rewir. Musiało się więc pisać, że jedna jest „odkomenderowana”. Prawdę wolno tylko było umieścić w nawiasie. Rozwiązanie to było uważane za idealne. Niektórym blokom kilkakrotnie nie udało się zgłosić na czas śmierci więźnia, musiały iść z trupem na apel.”

Dochodziło do 130 zgonów dziennie i sytuacja nie ulegała poprawie mimo pomocy międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Rzesza upadała, ilość więźniów mimo wysokiej umieralności się zwiększała, nadał przeprowadzano egzekucje. Mimo wszystko od późnej jesieni, aż do nowego roku zwiększyło się zapotrzebowanie na wykłady Lanckorońskiej. Lekcje pomiędzy apelami, uczennice w pasiakach, smród fekaliów i poezja sztuki starożytnej, czy religijnego malarstwa Rembrandta.

5 stycznia 1945 roku odbyła się ostatnia egzekucja w Ravensbriick, stracono 144 Polki.

Kilka tygodni później Lanckorońska potajemnie miała się spotkać z nowoprzybyłą- zona burmistrza Kolonii. Wiedenka, która zorganizowała spotkanie poinformowała, że jej rozmówczyni wie dużo o polityce, ale trzeba zacisnąć zęby.

„Poszłam. W małym pokoiku za kancelarią siedziała raczej młoda, wysoka, energiczna blondyna. Przywitałyśmy się, zapytałam o to, co się na świecie dzieje. Popatrzyła na „P” na moim ramieniu i zapytała: „Czy pani zna warunki układu w Jałcie ?”. Wyszłam stamtąd w piętnaście minut później jako człowiek bez Ojczyzny

W parę dni później dotarły do nas nazwiska głównych członków Komitetu Lubelskiego. Podawałyśmy je sobie z ust do ust, bo były przecież w Ravensbriick Polki wszystkich zabarwień społecznych czy partyjnych, pochodzące ze wszystkich ziem Rzeczypospolitej. Pomimo to nie znalazła się ani jedna, która by znała choć jedno z nazwisk, które do nas dotarły. Nie mogłyśmy tego zrozumieć. Bierut? Osóbka-Morawski? Gomułka? – kto to jest? kim są ci ludzie, o których nikt nie słyszał?.”

Dla Lanckorońskiej losy ojczyzny stały się nieznane, nowa sytuacja oznaczała przejście spod jednej okupacji pod drugą. Zaczęła wszystkim tłumaczyć czym jest komunizm, komunizm z jakim spotkała się na własne oczy po 22 września 1939 roku we Lwowie. Wyjaśniała teoretyczne założenia leninizmu i marksizmu ze stanem rzeczywistym stalinowskich rządów. W obozie rósł popłoch, zaczęły się ucieczki władza nie wiedziała co robić, wszyscy czuli respekt przed więźniami komunistycznymi.

Prezydentem międzynarodowego Czerwonego Krzyża został przedwojenny absztyfikant Kali- Karl Burckhardt. Mimo interwencji organizacji ponadnarodowych zarówno komory gazowe jak i krematoria działały nadal, zgazowano od lutego do kwietnia siedem tysięcy kobiet. Lanckorońska niespodziewanie powierzono nadzorowi samego komendanta. Dzięki wstawiennictwu Karla Burckhardta została uwolniona wraz z 299 Francuzkami jako jedyna Polka.

„Francuzki już wychodziły, za nimi wyszłam ja ostatnia i przekroczyłam bramę Ravensbriick, idąc w tył, z rękami wyciągniętymi ku obozowi. Wreszcie się odwróciłam i szłam ową drogą zbudowaną przez Polki cztery lata temu. Ile razy patrzyłyśmy na nią przez kraty, zimą i latem wyobrażałyśmy sobie ten Dzień Wolności, gdy będziemy tędy szły wszystkie razem – do Polski! A teraz szłam tędy sama z całej swej grupy jedyna. Szłam na zachód, oddalając się z każdym krokiem od Polski. Na zakręcie odwróciłam się jeszcze i widziałam po raz ostatni w rannym, wiosennym słońcu grupę moich sióstr. Wyciągały ku mnie ręce spoza bariery, która już była opadła. Słowa nie mogą opisać tej okrutnej chwili.”

Wychodząc tyłem dała znak, że za nią wyjdą inne, zabrała ze sobą chusteczkę na której wypisała wszystkie nazwiska „królików”, by przekazać je czerwonemu krzyżowi w Genewie. Gdy wysiadły w przygranicznym szwajcarskim miasteczku Kreuzlingen, decyzja burmistrza biły wszystkie dzwony, ludzie witali ich chusteczkami. Odwieziono ich na stację kolejową. Francuzki pojechały do wolnej ojczyzny, Lanckorońska takiej nie miała, wysiadła w Genewie, gdzie na peronie czekał na nią brat Antoni i Karl Burckhardt.

Już następnego dnia musiała się zacząć przystosowywać do tak zwanego normalnego życia. Po trzech latach w wiezieniu i obozie, zaczęła zwyczajnie jadać, ubierać się. Nie jest to dla czytelnika niczym dziwnym, ale jakże nienaturalnym jest dla kogoś kto kilka lat spędził w odosobnieniu, gdzie każdego dnia spodziewał się utraty życia. Mało tego, musiała zmartwychwstać jako wygnaniec bez wolnej ojczyzny i bez współtowarzyszek z bloku obozu koncentracyjnego. Zaraz jak tylko mogła, spisała Burckhardtowi listę kobiet uwięzionych w Ravensbriik w formie oficjalnego pisma skierowanego do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Po latach, kiedy przez krotki okres będzie przebywała w Londynie, niektóre ze współwięźniarek odwiedzą ją. Okaże się wówczas, iż dzięki tej liście i ściągawce jaką była lista królików z chusteczki do nosa większość tych kobiet uwolniona została i przez Szwecję dostała się do Europy. Ubolewała nad utratą ojczyzny. Wobec wcielenia Polski w zespół państw sowieckich powzięła decyzję, iż pozostanie na emigracji. Majątki Lanckorońskich znalazły się na obszarze Związku Radzieckiego. Jako arystokratka i zagorzała antykomunistka nie widziała dla siebie miejsca Polsce Ludowej.

Myśmy natomiast zostali „wrogami pokoju”, bośmy się nie godzili na rolę główną w premierze dziejowej, na której po zwycięskiej wojnie alianci kładli alianta do trumny.”

            Wkrótce potem zaproponowano jej profesurę i objęcie katedry historii sztuki w szwajcarskim Fryburbu. Odmówiła:

„Kogo ja bym uczyła w tym Fryburgu. Ja chciałam uczyć Polaków, młodzież polską.”

Latem 1945 roku Karolina Lanckorońska przenosi się do Rzymu. Nawiązuje kontakt z drugim korpusem Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie pod dowództwem generała Władysława Andersa. Wstąpiła w jego szeregi w Rzymie i ubrała mundur. Została oficerem oświatowym. Zajęła się organizacją studiów wyższych dla zdemobilizowanych polskich oficerów, którzy podobnie jak ona uznali, że nie ma dla nich ojczyzny pod władaniem komunistycznym. Było ich ponad 1300.

W listopadzie tegoż samego roku założyła w Rzymie wraz z ks. Walerianem Meysztowiczem Polski Instytut Historyczny. Instytut wyznaczył sobie jako cel służenie pomocą w dziedzinie nauki historycznej uczonym polskim. Rozpoczęła wykłady.

„Wykładała zawsze z pamięci. Nigdy nie czytała. Czy wykłady były, czy ćwiczenia zawsze mówiła z pamięci. Stawała na wysokim podium, trzymała laskę w ręce, którą wymachiwała i pokazywała na przeźroczach szczegóły najważniejsze.”

                                                                                              Prof. Lech Kalinowski

            Na krótki czas opuściła wieczne miasto i na lata 1949 do 1951 przeniosła się do Londynu organizując w lokalu Polskiego Ośrodka Naukowego „szkoły wakacyjne” dla polskich dzieci. Tam zebrała swoje zeszyty jakie zapisała w czasie pobytu w więzieniu we Lwowie, dokończyła wspomnienia i zaniosła je do dwóch brytyjskich wydawnictw. Odmówiono jej publikacji tłumacząc się, iż jej zapiski wojenne są zbyt antyradzieckie. Po dwóch kolejnych latach uczyniła to samo, i tym razem jej odmówiono, tym razem wspomnienia okazały się zbyt antyniemieckie. Dokończywszy pracę na wyspach, powróciła do Rzymu i do swego dziecka jakim był Polski Instytut Historyczny, została jego dyrektorem. Celem instytut była praca badawcza i wydawnicza, tym samym Lanckorońska zmuszona była porzucić swą miłość do historii sztuki i badań w tym kierunku, co było dla niej największym osobistym poświeceniem. Jednak satysfakcję przynosiło jej to, iż jej pierwsze dziecko przez lata było jedynym miejscem w Italii gdzie mogły odbywać się odczyty i zebrania naukowe, toteż nazywano je ośrodkiem wolnej nauki polskiej. W 1954 roku instytut zaczął wydawać pismo „Antemurale” zawierające artykuły z historii Polski pisane w językach obcych: włoskim, angielskim, francuskim i łacinie. Do roku 1985 wydano 28 tomów. Oprócz artykułów był to też wydawnictwo źródeł do dziejów polskich z archiwów obcych, spojrzenie na dzieje Rzeczypospolitej oczami innych narodów i zagranicznych historyków. Miała to być odpowiedź na realne zamknięcie nauki historii w komunistycznej ojczyźnie. Sam tytuł periodyku był wielce wymowny. „Antemurale” znaczy bastion, a sam instytut miał być bastionem dla polskiej swobodnej myśli. Równolegle powstała seria wydawnicza o nazwie „Elementa ad Fontium Editiones”, była ona pomyślana jako wydawnictwo źródeł do dziejów polskich z archiwów obcych. Dzięki swym koneksjom dotarła między innymi do materiałów Zakonu Krzyżackiego przechowywanych w Getyndze. Wydanych 76 tomów stanowi najdłuższy i najobszerniejszy zbiór materiałów źródłowych obcych narodów na temat Polski.Co z jej ukochaną historią sztuki?

„Losy Kraju tak mną pokierowały, nakłoniły do wyrzeczenia się ukochanych badań nad historią sztuki. (…) Wydawało mi się wtedy – i myślę, że miałam rację, była to jedyna w moim życiu bolesna ofiara – że służba kulturze polskiej obecnie ode mnie wymaga nie badań nad Michałem Aniołem, lecz pracy zupełnie innej. Jasnym dla mnie było, że trzeba poświęcić wszystkie siły badaniu i wydawaniu źródeł do historii Polski z archiwów Zachodu”

Oprócz samego instytutu, Lanckorońska prowadzi działalność charytatywną ma rzecz rodaków mieszkających w Polsce Ludowej. Początkowo finansowała to z własnych środków. Czerpiąc niewiele z częściowo zachowanego majątku, w roku 1960 tworzy wraz z bratem Antonim, Fundusz imienia Karola Lanckorońskiego. Siedem lat później Karolina, dwa lata po bezpotomnej śmierci swego brata Antoniego, decyduje się na sprzedaż lasów jakie posiadała na terenie Austrii, a z uzyskanych środków przekształca fundusz w Fundację z Brzezia Lanckorońskich w szwajcarskim Fryburgu. Fundacja została 10 lat później zarejestrowana w wielkiej Brytanii jako instytucja dobroczynna finansująca nie tylko rzymski instytut ale również stypendia dla polskich naukowców w Rzymie, Paryżu i Wiedniu. Oprócz finansów ze sprzedaży rodowych, leśnych majątków w Austrii, koszt utrzymani a fundacji, stypendystów oraz Biblioteki Polskiej w Paryżu posłużyła sprzedaż kilku dzieł z kolekcji Lanckorońskich. Wśród obrazów, których strata dla rodziny wiązała się z niepohamowanym żalem, który tłumił jedynie cel; wszystko dla kultury i nauki polskiej. Wśród obrazów jakie zostały przekazane do światowych muzeów bezpośrednio lub za pomocą różnorakich antykwariatów znalazły się między innymi: obraz Uccella i freski Domenichina do londyńskiej National Gallery (1959 rok), obraz Masaccia do Getty Museum (1979 rok) i kilku innych, dzięki czemu przez wiele kolejnych lat utrzymywano polskie instytucje emigracyjne kultywujące rodzimą kulturę i prawdziwą historię.

Przyznawane przez nią stypendia były trzy-, dwu- lub jednomiesięczne, a korzystający z nich mieli zagwarantowane godziwe warunki finansowe, wygodne jednoosobowe lokum w pensjonacie niedaleko Watykanu, zakupionym przez jej fundację, początkowo przy Via Germanico, później przy Via Rialto. Kontakty i konsultacje naukowe musieli już sobie organizować na własną rękę.

Siedziba samej fundacji mieściła się przy Via Orsini 19, na trzecim Pietrze zabytkowego pałacu. Profesor Lanckorońska przyjmowała swych stypendystów osobiście i nader regularnie. Spotkania te miły na celu szczegółowe omówienie postępów w badaniach naukowych, a odbywały się w jej gabinecie wypełnionym zabytkowymi meblami i obrazami. Odprawy te odbywały się co miesiąc oraz po jednej n rozpoczęcie stypendium i jego zakończenie. Naukowcy mieszkali w pięciopokojowym pensjonacie przy Via Rialto. Pensjonat ze wspólną kuchnią i dwoma sanitariatami mieścił się na czwartym piętrze. Największy, dobrze wyposażony do pracy, pokój znajdował się od strony głównej arterii komunikacyjnej, przez co słychać było ogromny hałas i pisk samochodów. Pokoje usytuowane po drugiej stronie, mniejsze, posiadały też pewne niedogodności, były bowiem dużo ciemniejsze, a dodatkowo od wewnętrznego dziedzińca unosił się dzień i noc intensywny zapach wyrabianych niżej pizzy, co na długo zniechęciło stypendystów do narodowego i bardzo smacznego włoskiego rarytasu kulinarnego. Pobyt na stypendium traktowała Profesor Lanckorońska wyłącznie jako poligon pracy naukowej. Nie wolno było na przykład sprowadzać, a tym bardziej gościć w zamieszkiwanym przez nas lokum rodziny ani znajomych, choć warunki lokalowe i materialne na to pozwalały. W jej koncepcji maksymalnie trzymiesięczny okres stypendiów był rozwiązaniem optymalnym. Miała świadomość, że z wyjazdów naukowych korzystają najczęściej ludzie obarczeni rodziną, toteż dłuższe rozłąki stanowiłyby zagrożenie dla ognisk familijnych, a pracę stypendysty z uwagi na długą rozłąkę czyniły nieskuteczną i nieefektywną.

karolina 5

Od momentu zamieszkania w Rzymie czas Pani profesor upływał na działalności dydaktycznej, naukowej i charytatywnej. Za jej pośrednictwem do komunistycznej ojczyzny wysyłano niezbędne leki ratujące życie wielu osobom, a niedostępne w Polsce Ludowej. Przyszedł początek roku 1967. W „Dzienniku Polskim” Lanckorońska przeczytała, że w Miinster odbywa się proces byłego szefa gestapo obozu w Stanisławowie- Hansa Kriigera. Napisała do niemieckich władz sądowych dwa listy polecone, które pozostały bez odpowiedzi. Dopiero, gdy za trzecim razem zagroziła w swej korespondencji opisem postawy niemieckiego sądownictwa i publikacją poprzednich pism w szwajcarskim „ Zuricher Zeitung” została powołana na świadka oskarżenia. Mimo, iż niechętnie słuchano w sadzie o mordzie na lwowskich profesorach, mimo, iż stawiano Lanckorońską w złym świetle, mimo, że sam Kriiger twierdził, że jej słowa go wybronią- stała się głównym, wręcz koronnym świadkiem oskarżenia. Niestety nie oskarżono go mord na Polakach, w tym na lwowskich profesorach, a jedynie o zbrodnie ludobójstwa na narodzie żydowskim. Na podstawie zeznań Lanckorońskiej został skazany na dożywocie, ten który jeszcze kilka lat przed procesem jako żyjący na wolności zbrodniarz kandydował do demokratycznego parlamentu Północnej Westwalii. Mimo wielu interwencji Lanckorońskiej w organach wymiaru sprawiedliwości powojennych Niemiec, nigdy nie udało się postawić Kriigera w stan oskarżenia za mord dokonany na polskich akademikach aż do śmierci oprawcy, która nastąpiła w 1988 roku.

Nadal prowadziła swój instytut, fundację niosąc tym samym intelektualną, ale i często materialna pomoc rodakom uciskanym przez znienawidzony przez nią system. Z systemem tym, na wskroś kojarzył się jej kolor czerwony, którego nienawidziła. Nie znosił również kobiet w spodniach. Jak będzie później wspominała jej pracownica Julita Scaringi:

„Pani profesor była umówiona z jedną panią. Otwieramy drzwi i widzimy: czerwone spodnie i czerwony żakiet. Ona nie uznawała spodni u kobiety. Tej pani po pięciu minutach w gabinecie nie było. Naturalnie potem był komentarz: jak można w taki sposób przyjść do starszej osoby. Dla niej tylko granatowy był kolorem, czarny lub biały. Broń Boże nie czerwony. Tłumaczyła mi kiedyś, że dla niej czerwonego to komunizm. Czerwonego nigdy nie lubiła, a teraz to jeszcze bardziej.”

Jakim była człowiekiem Lanckorońska? Według innej relacji Scaringi była niezwykle punktualna, na co wskazuje jej opowieść:

„ Zaczynałam pracę o dziesiątej, a miałam małe wówczas dzieci. Z uwagi na tłok jaki jest w Rzymie spóźniłam się 3 minuty. Wchodzę a tam pani profesor już stała, spojrzała na zegarek i powiedziała:

            – spóźniła się pani 3 minuty. Dlaczego Pani nie zatelefonowała. Ja się denerwuję.

Człowiek nie tyle że się spóźnił ale miał na sumieniu, że ta stara osoba się denerwuje.”

            Profesor Lanckorońska, wbrew swojej bezkompromisowości, ciętemu językowi i pozornej surowości, w głębi serca była osobą wrażliwą i czułą. Choć z wyboru nie posiadała własnej, naturalnej rodziny, z dyskrecją i subtelnością troszczyła się o tych, którzy ją mieli, a zwłaszcza pamiętała o dzieciach. Pod koniec pobytu swoich stypendystów wypytywała o sytuację rodzinną, ilość i wiek dzieci, a nawet o rozmiary noszonej garderoby. Jakże wielkie było ich zdziwienie, gdy na parę dni przed odjazdem do kraju jej stypendyści zaopatrywani byli w wyprawki ubraniowe dla swego potomstwa. Wykazywała ogromny szacunek i sympatię do rodzin, zwłaszcza tradycyjnych, wielodzietnych, jakie najczęściej występowały w czasach jej młodości. Miała do nich słabość, co mogło wynikać z chęci zrekompensowania sobie braku własnych dzieci. Jak już zostało wspomniane nigdy nie wyszła za mąż, złożywszy małżeńską przysięgę nauce. Jak wspomni jak powie kiedyś Elżbiecie Orman:

            „Kobieta, która jest indywidualnością, ma problemy w małżeństwie.”

Ta sama Elżbieta Orman przekonała się też o miłości Lanckorońskiej do samego Michała Anioła:

„Pani Profesor powiedziała: „Proszę zamówimy taksówkę. Ty wybierasz szlak.” To było mnie fantastycznie bo wybrałam szlak fontann Berniniego. Zatrzymałyśmy się na Piazza Navonna. Siadłyśmy na małej kawie, oczywiście taksówkarz czekał. Pani profesor powiedziała mi wtedy, że rozumie moja fascynację Berninim, ale pierwszy jest Michał Anioł i wybacza mi tę fascynację. Dla niej pierwszym artystą jest zdecydowanie Michał Anioł.”

Ponowny dowód miłości do tego artysty, ale i swej tężyzny fizycznej dała mając 94 lata. W latach 1981 do 1994, z funduszy telewizji japońskiej, prowadzono konserwację fresków w Sykstynie. Zbudowano wówczas specjalne rusztowanie, drewniane, z wątpliwej konstrukcji schodami od strony wejścia do kaplicy. Mając ponad 90 lat weszła samodzielnie na chwiejne rusztowanie by z bliska podziwiać swego intelektualnego i artystycznego kochanka i jego „Sąd Ostateczny”.

Kiedy w 1980 roku zmarła jej siostra- Adelajda, Karla stała się jedyną spadkobierczynią wielkiej, acz uszczuplonej przez historię fortuny, której trzon opierał się na włoskich obrazach wczesnego renesansu i kolekcji ostatnim królu Rzeczypospolitej. Już wtedy, kiedy miała 82 lata w jej głowie rodziły się pomysły i idee, które miały przesadzić o losie ogromnego spadku. Dzięki pozyskaniu nowych funduszy na funkcjonowanie instytutu od roku 1984 zaczęto z jej inicjatywy wydawać „Acta Nuntiaturae Poloniae”. Były publikacje komentarzy, relacji oraz korespondencji nuncjuszy apostolskich w Polsce począwszy od 1519 roku (Zachariasz Forreri, bp gardeński) po rok 1947 gdy Polska Ludowa zerwała stosunki dyplomatyczne z Watykanem- ostatnim nuncjuszem był wówczas Filippo Cortesi, który od września 1939 roku do dnia swej śmierci pierwszego lutego 1947 pełnił tę funkcję w sposób tytularny. Powstało wówczas aż 26 tomów publikacji opisujących historię Rzeczypospolitej z perspektywy Stolicy Apostolskiej.

Nadszedł słynny rok 1989. Obrady okrągłego stołu, późniejsze wybory kontraktowe i ostateczne uwolnienie kraju spod jarzma komunizmu. Nawieść o tym Lanckorońska wykrzyknęła:

            „Polonia restituta! Drugi raz przeżywam odrodzenie niepodległej Polski.”

Szczerze cieszyła się z wolnej Polski, mimo to nigdy do niej nie wróciła, nie odwiedziła choćby na chwile. Jednak zaraz po tym oświadczyła Lechowi Kalinowskiemu, że musie jechać do Monte Cassino, po to, żeby tym co walczyli za wolność powiedzieć, że ojczyzna w koncu jest wolną. Pojechała. Jak kiedyś kurierka wojenna zawiozła radosną wieść poległym.

Nigdy nie pozwalała by ktoś do niej przychodził jeśli w grę wchodziły sprawy dotyczące jej samej. W 1993 roku do włoskiej ambasady dotarły nowe polskie paszporty z wizerunkiem ukoronowanego orła. Ówczesny konsul Jarosław Reszczyński pokazał jej kilka egzemplarzy In blanco. Wzięła jeden do ręki:

Doczekałam. A tylu nie doczekało. Anders nie doczekał. Raczyński nie doczekał”. Ten będzie mój”

Jak wspomina konsul:

„Następnego dnia zawiozłem paszport do jej domu. Oczywiście zrobiłem to wbrew przepisom, które wymagały potwierdzenia obywatelstwa, korespondencji z krajem. Wobec niej to byłaby jednak podłość. Jeśli nie ona, to kto miałby prawo mieć polskie obywatelstwo? Nikt nie był bardziej Polakiem niż ona. Nie miała paszportu PRL – używała paszportu nansenowskiego. Nie chciała słyszeć o innym obywatelstwie niż polskie, chociaż bardzo utrudniało jej to życie: miała problemy nawet z uzyskaniem prawa pobytu. Wystarczyło pytanie, dlaczego nie przyjęła innego obywatelstwa, by uznawała, że pytający nie jest godny rozmowy. Gdy wypełniałem za nią kwestionariusz, przy nazwisku panieńskim matki – Margareta Lichnowsky – powiedziała „bez von”, choć to była jedna z bogatszych i starszych rodzin czesko-prusko-austriackich. Coś mi się przypomniało i zapytałem, czy to nie księciu Lichnowskiemu była dedykowana sonata „Patetyczna” Beethovena. Odpowiedziała z naturalną prostotą: „Tak, mój dziadek przez dłuższy czas go utrzymywał”. Po czym poprawiła się: „Nie, to był pradziadek”.”

 

            Przełomowy był dla niej, jak i dla Polski rok 1994, kiedy to zdecydowała o przekazaniu na rzecz narodu polskiego całego zbioru posiadanych dzieł sztuki. Za ten gest prezydenci: Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski trzykrotnie próbowali odznaczyć ją orderem Orła Białego. Próbowali bo trzy razy odmawiała, za każdym razem w ten sam sposób:

 

„Nic takiego nie zrobiłam. To zbyt wielkie dla mnie wyróżnienie. Nagradzać orderem za obrazy? To dopiero byłaby obraza!”

 

            Niestety, nie od razu przekazana została cała kolekcja, część z niej przetrzymywał nadal rząd austriacki. Dopiero w 2000 roku na rzecz Wawelu, w wyniku procesu sądowego, odzyskano inne eksponaty.

 

Bardzo często krytykowała Kościół, jednak nie była to krytyka dla krytyki, ale chłodna ocena celem zwrócenia uwagi na błędy i grzechy. Była osobą niezwykle wierzącą, ale nie była bigotką, jej pobożność była skryta i wyłącznie jej. W 1998 roku skończyła sto lat. Z tej okazji papież Jan Paweł II przyjął ją na uroczystej kolacji i odznaczył krzyżem Komandorskim Orderu Świętego Grzegorza Wielkiego z Gwiazdą.

 

Do Polski nigdy nie chciała wrócić, twierdziła, że nie ma jej Polski, nie ma jej Uniwersytetu Jana Kazimierza i nie ma do kogo wracać. Ostatnie lata życia, mając problemy z chodzeniem spędziła w swoim rzymskim mieszkaniu. Przekonywana przez współpracowników o konieczności pochówku w Polsce, a właściwie w Krakowie- odmawiała, argumentując to faktem spędzenia prawie całego życia w Rzymie. Kiedy już nie mogła wstać z łóżka prosiła profesora Lecha Kalinowskiego aby cytował jej sonet (XLIII) Michała Anioła.

 

„Noc co tu widzisz w postawie uroczej
Snem pogrążoną, Anioł wykuł z głazu;
Ta postać żyje, bo snem ścięte oczy.
Nie wierzysz? obudź, zagada od razu.
Spać mi tak miło, milej być z kamienia;
Dopóki u nas podłość, bezwstyd grzechu:
Nie czuć, nie widzieć, los do zazdroszczenia.
Nie budź mię gościu, błagam, mów po cichu.”

 

Był 25 dzień miesiąca sierpnia 2002 roku. Zmarła we własnym mieszkaniu, położonym ponad biurami instytutu, jednej z kamienic ekskluzywnej dzielnicy Rzymu. Jej ojciec w chwili śmierci miał przy łóżku egzemplarz „Pana Tadeusza”, ona widok z okna na watykańską kopułę projektu Michała Anioła. W mieszkaniu było skromnie, na ścianie wisiał obraz z końca XVI wieku, pędzla Giovanniego Ambrogio Figino przedstawiający świętego Karola Boromeusza- patrona jej, jej ojca i Karol Wojtyły. Z tylnej desce obrazu były dwie dedykacje. Jedna poświęcona Wojtyle, druga Janowi Pawłowi II, obraz w testamencie został podarowany papieżowi i wisi w watykańskich, prywatnych apartamentach papieskich.

karolina 6

Pochowana została 12 września na rzymskim cmentarzu Campo Verano. Całą ceremonię, nekrolog, jak i skromny grób zaplanowała dokładnie na długo przed śmiercią. Na nagrobnej płycie umieszczono napis: CAROLINA DE BRZEZIE LANCKOROŃSKA, 11 VIII 1898 – 25 VIII 2002 ROMAE, GENTIS SUAE POLONAE ULTIMA.

W 1995 r. w „Tygodniku Powszechnym” opublikowała tekst o odnalezieniu przez siebie w Awinionie, w latach 30-tych XX w. grobu polskiego żołnierza Stefana Garczyńskiego (przyjaciela A. Mickiewicza) zmarłego w 1833 r. Kazała zasadzić tam biało-czerwone róże. Zacytowała napis, nawiązujący do słów wyrytych pod Termopilami, widniejący na polskim cmentarzu na Monte Cassino: „Przechodniu, powiedz Polsce, żeśmy tu legli wierni jej służbie”. Jego treść w pełni pasuje też do dzieła i życia Karoliny Lanckorońskiej.

 

Kolekcja Lanckorońskich i dar Karoliny

 

            Fundamentem wielkiej kolekcji Lanckorońskich stały się zbiory zgromadzone przez Kazimierza Rzewuskiego- pisarza polnego koronnego. Ten uczestnik Sejmu wielkiego wykupił wiele dzieł sztuki po ostatnim królu Polski, w tym dwa Rembramdty („Uczony przy pulpicie”, „Dziewczyna w ramie obrazu”) oraz po siostrze króla Marii Teresie Z Poniatowskich Tyszkiewiczowej. Kiedy umarł spadek przejęła jego córka- Ludwika, która wniosła kolekcję jako posag wychodząc za mąż za Antoniego Józefa Lanckorońskiego- pradziadka Karoliny. Kolekcję jednak rozbudowano kilkadziesiąt lat później, a dokonał tego ojciec bohaterki- Karol. Jako podróżnik i znawca sztuki, organizował wyprawy do Azji Mniejszej, Egiptu, częstych do Włoch i nawet jednej dookoła świata, z wojaży swoich, w których zawsze uczestniczyli artyści i historycy sztuki przywoził różnego rodzaju dzieła od mebli, przez woluminy po obrazy i rzeźby. Zbiory zostały częściowo przechowywane w Rozdole, a częściowo w wiedeńskim rodzinnym pałacu. W samym Rozdole znajdowało się około 120 000 dzieł sztuki i 20 tysięcy tomów zabytkowych woluminów, niestety częściowo kolekcję splądrowali rosyjscy chłopi w roku 1914. W wiedeńskim pałacu przy Jacquigasse 16-18 przeważało malarstwo europejskie i zbiory światowe. W holu parteru ściany ozdabiały portrety przodków, w poszczególnych salach znajdowało się malarstwo, rzeźba antyczna i sztuka dalekiego wschodu, malarstwo włoskie w Sali Włoskiej i pałacowej kaplicy. Wszystko wystawione na pokaz dla widowni podczas spotkań towarzyskich wiedeńskiej śmietanki. W roku 1902 Karol udostępnił pałac zwiedzającym, wydając specjalny przewodnik sygnowany swym nazwiskiem.

Po śmierci Karola w roku 1933 fortunę odziedziczyła trójka jego dzieci. W kilka lat po śmierci właściciela pojawiły się wielkie problemy. W marcu 1938 roku nastąpił anschluss Austrii do Hitlerowskich Niemiec. Naziści zaczęli rabować dzieła sztuki, tym samym wiele obrazów opieczętowano celem przewiezienia ich do muzeów Hitlera. Antoni Lanckoroński prowadził z rządem wiedeńskim negocjacje o wywiezienie kolekcji. Nie zdążył zrealizować w pełni swych zamierzeń, wraz z wybuchem wojny najcenniejsza część kolekcji została przewieziona do Szwajcarii. Z początkiem listopada 1939 roku nastąpiła ostateczna konfiskata majątku Lanckorońskich. W samym czasie zbiory znajdujące się w Rozdole zostały splądrowane, zniszczone, spalone lub rozkradzione, znikoma z nich część znajduję się w muzeach lwowskich i rosyjskich. Natomiast zbiory wiedeńskie stały się przedmiotem długiej rozgrywki pomiędzy pasjonatami sztuki Hitlerem, a Goringiem. Dokonano spisu 3559 pozycji wraz z ich wyceną. Kolekcja miała trafić do Muzeum III Rzeszy. Muzeum to Hitler organizował w pobliżu Wiednia, w Linzu. Chciał tym samym ukarać Wiedeń za to, iż nie został przyjęty na tamtejszą Akademię Sztuk Pięknych. Inny pomysł miał Hermann Goring, który myślał o stałej wystawie w galerii w Dreźnie. W między czasie kolekcja była stale uszczuplana na rzecz podarunków dla wysoko postawionych dygnitarzy.

W maju 1943 roku w związku z zagrożeniem nalotów alianckich na Wiedeń, około 450 obrazów, głównie Dossa i Veronese, przewieziono do zamku w Thiirntal w dolnej Austrii, potem dołączono kolejne obiekty. Wiedeńska kolekcja ulega rozproszeniu: rzeźbę antyczną umieszczono w piwnicach klasztoru Augustianów, inne przewieziono do Hofburga.

Kolejne istotne decyzje zapadły w grudniu tego samego roku. Obiekty znajdujące się w zamku Thiirntal przewieziono do nieczynnej kopalni nieopodal Salzburga. Stwierdzono, ze mikroklimat nieczynnych sztolni będzie odpowiedni dla przechowania skradzionych dzieł sztuki. Jednak z rozkazu Hitlera sztolnie miały być wysadzone w razie przegranej wojny. Sprzeciwili się temu jednak pracownicy kopalni, którzy 8 maja 1945 roku zdeponowane zbiory przekazali amerykańskiemu majorowi Ralphowi Pearsonowi. Zbiory zostały przewiezione do Monachium. Tam sporządzono nowy spis i wśród 642 obrazów stwierdzono brak aż 74 sztuk, w tym dzieła Botticelliego. Kolekcja jednak nie trafiła do pałacu Lanckorońskich w Wiedniu. Obiekt był zbyt zniszczony, a zniszczenia doprowadziły do jego wyburzenia w 1960 roku. Zdeponowano je w zamku blisko granicy z Liechtenshteinem. Następnie Antoni w porozumieniu z siostrami rozpoczął starania o odzyskanie kolekcji. Władze austriackie podzieliły ją na 4 grupy: obrazy rodzinne, meble i wyposażenie wnętrz, dzieła o wyjątkowym znaczeniu dla austriackich zasobów artystycznych, oraz obrazy włoskie XIV i XV wieku, które to zamierzano w całości pozostawić w Austrii. Kolejne wydarzenie z 28 marca 1950 roku uszczupliło kolekcję, otóż tego dnia wybuch pożar w zamku w Hohemens. Straty do dziś nie zostały jednoznacznie określone. Jesienią tego samego roku dyrektor wiedeńskiego muzeum sztuki zezwolił na wywiezienie kolekcji z Austrii pod warunkiem pozostawienia dziewięciu obrazów na rzecz Austrii, w tym „Zeusa” Dosso Diossego. Lanckoroński nie miał ochoty na taki rozwój sprawy. Dyrektor muzeum w końcu pozostawił odręczną notatkę o treści: „Dosso podarowany- wszystkie inne obrazy można zwrócić”. Notatka ta za 50 lat okaże się bardzo istotna. W kolejnym roku, w atmosferze pełnej dyskrecji, przy czynnej pomocy przyjaciela Antoniego- księcia Liechtensteinu, kolekcja została przewieziona do Szwajcarii. Część trafiła do domu Lanckorońskich we Fryburgu, aa cenniejsze zdeponowano w zurychskim banku. Mocno uszczuplona kolekcja spoczywała w banku do 1994 roku. W latach 50tych i 60tych sprzedano dwa obrazy na potrzeby funkcjonowania Instytutu Polskiego w Rzymie i na rzecz funkcjonowania Fundacji Lanckorońskich.

Kiedy Karolina Lanckorońska została jedyna spadkobierczynią kolekcji, postanowiła przekazać ją narodowi, jednak warunkiem była wolna Polska. W dniu 8 września 1994 roku napisała do prezydenta Lecha Wałęsy:

 

„Mam zaszczyt zwrócić się do Pana Prezydenta w następującej sprawie. Jestem ostatnią z rodu, brat mój i siostra zmarli, wszyscy byliśmy bezdzietni. Skończyłam 96 lat i mój wiek nie pozwala mi zgłosić się do Pana Prezydenta osobiście, dlatego piszę ten list. Chcę przedłożyć sprawę daru dzieł sztuki, pochodzących ze zbiorów mojej rodziny. Dzieła te są moja prywatną; wyłączną własnością, nie zebrałam ich ja, zebrali ci, od których pochodzę.”

 

Lanckorońska podzieliła całość swej kolekcji pomiędzy Zamek Królewski w Warszawie, gdzie trafiły obrazy związane ze Stanisławem Poniatowskim i jego siostrą, na Wawel, dla Biblioteki Jagiellońskiej i Polskiej Akademii Umiejętności. Wawel otrzymał 84 obrazy z wieków XIV do XVII, w tym 79 włoskich. Przekazanie tej części kolekcji do Krakowa, obrazów z okresu renesansu było bardzo logiczne, to właśnie w Krakowie rodził się polski renesans za sprawą włoskich architektów. Wawel otrzymał też namiot turecki, obrazy Jacka Malczewskiego i jego listy do ojca Karoliny, pamiątki rodzinne i meble. W sumie ponad 600 eksponatów. Nie był to jednak koniec przygody z kolekcją.

W roku 2000, mająca 102 lata Lanckorońska przekazała na Wawel jeszcze dwa znaczące eksponaty. Kiedy Austria w 1998 roku zmieniła swe ustawodawstwo, adwokat rodziny dr Joanna Kammerlander wystąpiła z pozwem przeciw rządowi austriackiemu domagając się tym samym zwrotu bizantyńskiej Gemmy Lanckorońskich oraz obrazu Dossa Diossego „Zeus malujący motyle”. Wykorzystując odręczną notatkę sprzed 50 lat proces wygrała proces. Na Wawel trafiła zarówno Gemma jak i jedyny obraz z kręgu kultury ferrraryjskiej, wyceniany na półtora miliona dolarów.

Po słynnym rodzie Lanckorońskich, a dokładnie po ojcu Karoliny w krakowskiej katedrze pozostają z jego fundacji: nagrobek królowej Jadwigi i płyta upamiętniająca pierwszego polskiego purpurata: Zbigniewa Oleśnickiego. Samo miasto Kraków upamiętniło Karlę popiersiem w parku Jordana oraz popiersiem w gmachu Polskiej Akademii Umiejętności. | Polecam: depilacja Smoothbeauty.pl.

 

 

 

Na podstawie:

 

  1. Biliński „Profesor Karolina Lanckorońska- wspomnienie osobiste”

 

Bu.kul.pl „Karolina Lanckorońska”

 

Czartoryski-Sziler P. „ Karolina Lanckorońska – wybitny mecenas kultury polskiej.”

 

Kuczman K. „Rozdół i Komarno we wspomnieniach Karoliny Lanckorońskiej”

 

 

Lanckorońska K. „Wspomnienia wojenne”

 

Moskwa J. „Ze swego rodu…” Rzeczpospolita 11.08.2013

 

Majka J. „Poślubiła Michała Anioła”

 

Skubiszewska M., Kuczman K. „Obrazy z kolekcji Lanckorońskich z wieków XIV-XVI w zbiorach zamku królewskiego na Wawelu”

 

Strzałka K. „Hrabina Karla” Wprost 36/2002

 

Surdacki M. „Moje włoskie spotkania z profesor Karoliną Lanckorońska”

 

Suwart A. „Arystokratka ducha”, Przewodnik Katolicki

 

Wysokieobcaasy.pl „Karolina Lanckorońska”

 

Wojdan P. reż. „Portret damy- Karolina Lanckorońska”, TVP 2004

 

Szakalicka E. reż. „Goniec kresowy- Rozdół Lanckorońskich”